Festiwal w Sopocie istnieje pod różnymi nazwami i z przerwami od 1961 roku. Zawsze był prestiżowym wydarzeniem. Nie zawsze jednak wręczanie nagród laureatom przebiegało jak po maśle. Można powiedzieć, że to przez festiwal w Sopocie omal nie skończyła się kariera Krzysztofa Krawczyka (†74 l.). Sprawa miała happy end, ale dopiero po latach.
Był rok 1978. Krzysztof Krawczyk pojechał do Sopotu z piosenką, która wydawała się pewniakiem, do zdobycia nagrody – „Jak minął dzień”. Okazało się, że nie dostał żadnej nagrody za jej wykonanie. Dlaczego?
Krzysztof Krawczyk przez Sopot stracił bajeczny kontrakt z Niemcami
Był faworytem, ale wówczas najważniejszą nagrodę festiwalu – Grand Prix zdobyła Ałła Pugaczowa (72) za piosenkę „Wsio mogut koroli”, także wielkim przebojem tamtych czasów. Choć Krawczyk był faworytem, w głosowaniu telewidzów z krajów demokracji ludowej, przegrał z belgijskimi wokalistkami z tria Dream Express. – Nie mieliśmy ochoty występować w Sopocie, ale życzył sobie tego prezes Szczepański, a prezesowi Maciejowi nie można było odmówić. Wszystko wskazywało, że będzie dobrze. Publiczność szalała. Ale Krawczyk przepadł – wspominał ten występ menedżer artysty, Andrzej Kosmala w filmie „Krzysztof Krawczyk. Całe moje życie”.
Porażka Krawczyka w głosowaniu miała zbulwersować prezesa Radiokomitetu Macieja Szczepańskiego (†87). „Zdjąć ch… z anteny!” – miał podobno rozkazać podwładnym, widząc klęskę Krawczyka. Czy to prawda? Faktem jest, że Krawczyk po 1978 roku nie był pokazywany w państwowej telewizji. Na artystę obraził się też niemiecki producent, który zachwycony nim wcześniej chciał, by ten nagrał płytę dla jednej z prestiżowych wytwórni. Gdy jednak zobaczył, jak Krzysztof Krawczyk został potraktowany przez jury na festiwalu we własnym kraju, już nie chciał zainwestować w niego milion marek. Tak zakończyło się też marzenie wokalisty o zrobieniu kariery w RFN.
Konflikt z władzą sprawił, że Krawczyk zaczął myśleć coraz poważniej o emigracji. Wyjechał do USA, ale w latach 90. wrócił do Polski i wtedy podobno sobie wszystko ze Szczepańskim wyjaśnili.
Ostatecznie piosenkarz dostał Bursztynowego Słowika, ale dopiero w 2004 r. – Była to wówczas nagroda Prezydenta Sopotu, lecz pamiętam, że ja ją wręczałem, byłem wtedy dyrektorem artystycznym festiwalu – mówi Marek Sierocki, dodając, że w ten sposób udało się nieco zrehabilitować, za ten wcześniejszy festiwal. Krawczyk dostał statuetkę autorstwa rzeźbiarza Bogdana Mirowskiego.
Miał wiele szczęścia, bo rok wcześniej tę cenną rzeźbę ze srebra i bursztynu, roztrzaskał tuż przed wręczeniem jej Lucjanowi Kydryńskiemu prezydent Sopotu, Jacek Karnowski.
Kydryński nagradzany na raty
Kydryński wiele razy prowadził festiwal w Sopocie, stąd pomysł nagrodzenia go Słowikiem. Niestety wręczenie trofeum nie przebiegło tak, jakby sobie tego wszyscy życzyli.
– Do rozpoczęcia transmisji telewizyjnej było parę minut. Miałem pełne ręce: kwiaty, dyplom, statuetka. Kiedy chciałem się z kimś przywitać, niefortunnie słowik spadł na ziemię. Niestety, nie nadawał się już do przekazania – był rozbity na kawałki – wspominał Karnowski w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”. Prezydent Jacek Karnowski pomyślał wtedy, że przecież ma drugą statuetkę, dla Muzeum Miasta Sopotu. Ostatecznie telewidzowie zobaczyli, jak Kydryński dostaje na wizji dyplom. Słowika, w całości, wręczono mu chwile później. Ten potłuczony Bursztynowy Słowik jest w zbiorach Muzeum Miasta Sopotu.
Bursztynowy Sowik był przyznawany od 1972 roku za wykonanie piosenki polskiej. Potem był wręczany za wybitne osiągnięcia w dziedzinie piosenki. Stał się nagrodą główną festiwalu dopiero po 2005 roku.
Źródło: fakt.pl