Isabella Rossellini jest bardzo zajętą kobietą. Nie dość, że jest czynną aktorką, modelką, pisarką, behawiorystką zwierzęcą i farmerką, to znajduje jeszcze czas na to, żeby opowiadać o seksie. W ciągu ostatnich kilku lat nakręciła serię filmów „Zielone porno” (serial dostępny na YouTube’ie), w których przebrana za różne gatunki opowiada o życiu seksualnym zwierząt: modliszkach, które zjadają samców w trakcie penetracji, wężach o dwóch penisach, dżdżownicach hermafrodytach, które są w seksie całkowicie samowystarczalne. Potem przyszedł czas na projekt „Seduce Me” oraz nowy show – „Sex & Consequences”. Poza tym skupia się na tym, aby przyciągnąć ludzi na jej farmę – Mama Farm na Long Island.
Związki Isabelli Rossellini
Była u szczytu sławy, kiedy w 1986 roku wystąpiła w roli tajemniczej gwiazdy nocnego klubu w kontrowersyjnym filmie Davida Lyncha „Blue Velvet”. Od kilku lat jej twarz nie schodziła z billboardów reklamowych na całym świecie, grała – z wyboru – w ambitnych awangardowych filmach i teatrze, a widzowie niemalże zapomnieli już, że jest córką swoich rodziców, wybitnej aktorki Ingrid Bergman i włoskiego mistrza neorealizmu, Roberto Rosselliniego. Sukcesy zawodowe nie szły jednak w parze ze szczęśliwym życiem osobistym. Miała już za sobą dwa nieudane małżeństwa z Martinem Scorsese i modelem Jonathanem Wiedemannem oraz kilka równie burzliwych, co krótkotrwałych romansów.
Po sukcesie „Blue Velvet” związana była z Davidem Lynchem, później z aktorem Gary Oldmanem, ale wszystkie te relacje kończyły się identycznie. „To mężczyźni zawsze mnie porzucali. Łatwo sobie wyobrazić, jak się z tym czułam. Martin Scorsese rozstając się przyznał, że był ze mną tylko ze względu na mojego sławnego ojca. David Lynch po 5-latach związku zerwał ze mną przez telefon. Bolało” – mówi Isabella Rossellini. „Od zawsze marzyłam o tym, żeby założyć rodzinę. W kolejne związki angażowałam się na sto procent. Nigdy z własnej inicjatywy nie zakończyłbym związku, zrobiłabym wszystko, żeby go naprawić.” Dziś mówi: – Nie sądzę, żebym potrafiła robić tyle rzeczy, ile robię, mając męża. Mężowie są czasochłonni.
Isabella Rossellini: kariera
Złamane serce leczyła angażując się w kolejne zawodowe przedsięwzięcia. Kolejne filmowe nagrody w Berlinie i Montrealu, kolejne kontrakty reklamowe i role w off-Broadwayowych spektaklach pomagały jej zapomnieć o prywatnych porażkach. Od dzieciństwa interesowała się biologią – kiedy nie pracowała, pochłaniała kolejne książki dotyczące behawiorystyki zwierząt. Marzyła o tym, żeby zamieszkać na wsi.
„Natura zawsze kojarzyła mi się z najszczęśliwszym okresem dzieciństwa” – mówi. „Wychowałyśmy się z siostrą [bliźniaczką Isottą] w wiejskiej posiadłości pod Rzymem. Mama była rasową gwiazdą, nie spędzała z nami zbyt dużo czasu. Jej ulubionym zwrotem było: „Wezwijcie room service”. Pamiętam, że mój tata na pytanie dziennikarza jakim jest ojcem, odpowiedział: „Jestem żydowską matką”. Bo rzeczywiście zajmował się nami jak najczulsza matka. Poważniał tylko w kuchni. Kiedy przygotowywał swój słynny sos pomidorowy do spaghetti, w domu robiło się cicho – każdy członek rodziny musiał okazać respekt temu mistrzowskiemu daniu”.
Mimo tak obciążającego artystycznie pochodzenia, Isabella Rossellini włożyła wiele wysiłku w to, aby uniknąć sławy. „Od dzieciństwa słyszałam, że wyglądam jak matka, ale z pewnością nie ma takiego talentu, jak ona” – mówi Isabella Rossellini w rozmowie z dziennikiem „The Guardian”. „Kiedy byłam młoda, tego typu komentarze i recenzje łamały mi serce. Dziś mam już do nich dystans. Moja matka zdobyła trzy Oscary! Więcej ma tylko Katherine Hepburn. Je nie byłam nawet nigdy nominowana do Oscara. I to jest najpiękniejsze w starości – sprawy, które kiedyś wydawały ci się dramatem, z perspektywy czasu stają się mało istotne. Nie mam Oscara, ale ma dwójkę dzieci, sześć owiec i dwa psy!”.
Przez długie lata była nauczycielką i tłumaczką języka włoskiego, pracowała jako korespondentka włoskiej telewizji, a w końcu, w wieku 28 lat (czyli o 10 lat później, niż przeciętnie) rozpoczęła karierę modelki. Świat zachwycił się jej urodą, posypały się propozycje od najlepszych fotografów i magazynów (ma na koncie ponad 500 okładek!). Firma kosmetyczna Lancôme szybko podpisała z nią kontrakt – stała się twarzą tej marki reklamującą jej wszystkie kosmetyki i jednocześnie najlepiej zarabiającą modelką świata. Po dwóch latach kontrakt został przedłużony na kolejne dwa lata, potem na kolejne i kolejne i kolejne. Aż skończyła 42 lata.
„Moja mama zwykła mawiać, że najtrudniejszy dla aktorki jest wiek pomiędzy – zaczyna się koło 45 roku życia, a kończy koło sześćdziesiątki. Kobieta jest wtedy jeszcze za młoda, by grać babcię albo czarownicę, ale nie jest już wystarczająco młoda, by grać kobietę zakochaną – a większość filmów dotyczy przecież miłości. Kiedy skończyłam 42 lata zrozumiałam, co miała na myśli” – mówi Rossellini. Przez kolejnych siedem lat nie zrobiła w Ameryce ani jednego filmu, a Lancome nie przedłużył już z nią kontraktu. „Powiedzieli mi, że potrzebują kogoś młodszego i zatrudnili 30-letnią wówczas Juliette Binoche” – opowiada. „Tak zaczął się mój wielki dramat samotności”.
FOT. DE LAURENTIIS ENTERTAINMENT GROUP/GETTY IMAGES)
Isabella Rossellini: rolniczka z wyboru
Każde z kilkudziesięciu zwierząt ma imię, z czego kilkanaście to Harriet. Dwa psy rasy „mieszanej”, które na krok nie odstępują Isabelli Rossellini, to Pan i Coco. Borys i Pepe to dwie chrupiące żołędzie świnie. Gęsiom dała imiona przypominające odgłosy, które wydają – Boom Boom, Baba, Bobo i Bibi. W imionach kur i indyków sama się gubi. Co innego owce – wszystkie mają na imię Harriet na cześć psa, który je lubił zaganiać. „Pies należał do mojego przyjaciela – opowiada Isabella Rossellini. – To był włochaty kundel, ale na widok moich owiec budził się w nim rasowy pies pasterski, biegał w kółko zaganiając je do stada tak szybko, że nazywaliśmy go „Hairy-Jet” [włochaty odrzutowiec – przyp.]”.
Wszystko zaczęło się blisko 40 lat temu. Do Bellport, małego miasteczka oddalonego niecałe dwie godziny drogi samochodem od Nowego Jorku, zaprosił ją zakochany w południowym wybrzeżu słynny amerykański fotograf Bruce Weber. 20 lat później sama kupiła tu dom i zaszyła się w nim odcinając od świata. Była rozgoryczona, samotna i zrezygnowana.
Dziś twierdzi, że nie przeżyłaby tego odrzucenia, gdyby nie przyroda i zwierzęta. Nie jest i nigdy nie była typem aktorki, która sławę, czy frustracje zawodowe odreagowuje alkoholem i narkotykami. Nigdy nie starała się też walczyć z upływem czasu. „Kiedy patrzę w lustro, widzę, że się zmieniłam, ale nie boję się starzenia. Może to kwestia tego, że wychowałam się w Europie, gdzie kobiety znacznie rzadziej korzystają z usług chirurgii plastycznej? Poza tym, mama by mnie chyba zabiła – nigdy w życiu nie zrobiła sobie nawet botoksu!”.
Zamiast walczyć z wiekiem i odrzuceniem, Rossellini adoptowała syna, dziś 25-letniego Roberto Rossellini Jr. i zapisała się na studia z behawiorystyki zwierząt. „Studia uratowały mnie przed samotnością, dały mi nowy cel. Na starość zrozumiałam, że trzeba w życiu łapać każdy moment, robić, to, na co ma się ochotę, bo za chwilę może być już na to za późno. Zwierzęta i przyroda zawsze mnie interesowały, a teraz mogłam poświęcić się im w całości” – mówi.
FOT. DIA DIPASUPIL/GETTY IMAGES
Isabella Rossellini: aktywistka
Pięć lat temu tereny przylegające do jej posiadłości kupiła duża nowojorska firma deweloperska z zamiarem wybudowania tam osiedla. Mieszkańcy Bellport byli załamani – w ciągu kilku lat z małego spokojnego miasteczka liczącego niespełna 2 tysiące mieszkańców Bellport miał się przerodzić się w ruchliwą, nowoczesną „sypialnię” Nowego Jorku. Dlatego postanowili połączyć siły i odkupić ziemię od deweloperów. Wkład Rossellini w tę operację był nieoceniony – nie tylko wyłożyła większą część sumy niezbędnej do przeprowadzenia transakcji, ale też zadeklarowała, że wspólnie z organizacją non-profit zajmującą się ochroną lokalnych gospodarstw i zasobów naturalnych Long Island wybuduje na tym terenie farmę, która będzie służyła wszystkim mieszkańcom Bellport.
Dziś hoduje tam nie tylko zwierzęta, ale prowadzi też ekologiczną uprawę owoców i warzyw. „W zeszłym roku założyliśmy ule. Co to jest za przygoda! – opowiada. – Pszczoły to niesamowite stworzenia. Kompletnie od nas inne. Czasem czuję się tak, jakbym wychowywała Marsjan”. Część zbiorów z farmy – głównie warzywa i owoce – odkupywane jest przez firmę zaopatrującą w ekologiczne produkty najlepsze nowojorskie restauracje. Reszta rozprowadzana jest w kooperatywie spożywczej, którą Rossellini tworzy wraz z mieszkańcami Bellport. Raz w miesiącu farmę odwiedzają uczniowie z nowojorskich szkół podstawowych, aby na własne oczy zobaczyć, jak wygląda życie na wsi. „Trudno w to uwierzyć, ale dzieci urodzone i wychowane w Nowym Jorku nie wiedzą często skąd pochodzi jajko czy mleko!” – mówi Rossellini.
Isabella Rossellini: o starości
Swoją hodowlę zwierząt nazwała Mama Farm, bo dominują w niej „kobiety”. „Kury i owce to kobiety, 90 proc. pszczół to kobiety. Ja jestem kobietą i moja córka, która mieszka ze mną przez płot, też!” – mówi Rossellini. Ostatnio na jej farmie, obok psów, kur i owiec, pojawiły się świnie i kozy, które uratowała przed rzeźnią. Ale największą miłość czuje do kur. Trzy lata temu postanowiła poszerzyć swój zwierzęcy inwentarz o kurczaki. Kiedy pod bramę jej farmy dostarczono tekturowe pudło z niewielki otworami doprowadzającymi do środka powietrze, spodziewała się znaleźć w środku 38 żółtych piskląt. Ku jej zaskoczeniu, w środku rzeczywiście znajdowało się 38 piskląt, ale żadne z nich nie było żółte. Okazało się, że należą do kilkunastu najstarszych amerykańskich ras drobiu. To odkrycie skłoniło ją do badań nad cechami, zachowaniem i historią każdego z tych gatunków.
Zaskoczona ich inteligencją, a także tym, że każde z kurcząt miało własny charakter i temperament, postanowiła napisać o nich książkę. W „My Chickens and I” [Moje kury i ja – przyp.] stworzyła chwilami zabawną, chwilami wzruszająco szczerą historię ich dorastania i wewnętrznej przemiany, jakiej doświadczyła dzięki życiu na wsi. Oczywiście nie każda z nas ma czas i przestrzeń na hodowlę kurczaków. Ale co tam kurczaki – tę książkę czyta się przede wszystkim jak mądry, osobisty podręcznik tego, jak żyć dobrze i radośnie bez względu na wiek i okoliczności. Ta książka to rodzaj świadectwa, w którym Rossellini – nigdy wprost – opowiada o tym, jak po serii prywatnych, a potem także zawodowych porażek, odnalazła samą siebie. Nie był to proces łatwy, ani szybki. Przez te 20 lat przeżywała momenty załamania i obezwładniającej samotności.
„Od urodzenia żyłam wśród gwiazd, najpierw z moimi rodzicami, potem z Martinem Scorsese i Davidem Lynchem, ludźmi, którzy praktycznie nie są w stanie myśleć o niczym innym, niż o swojej pracy” – mówi. „Dla nich miłość, codzienne życie były podporządkowane pracy. Bardzo długo nie mogłam tego zaakceptować, bo uważałam, że robią błąd, że życie jest gdzie indziej. Podświadomie wybierałam mężczyzn trudnych, a później dziwiłam się, kiedy nie chcieli żyć po mojemu. Dziś nic już nikomu nie narzucam, ale też nie daję niczego narzucić sobie. Koncentruję się na tym, co sprawia mi największą radość – rodzinie i pracy ze zwierzętami. Jeszcze rok temu przez głowę by mi nie przyszło, że świat ponownie się mną zainteresuje”.
Kiedy skończyła 65 lat, wszystko diametralnie się dla niej zmieniło. „Zupełnie tak, jak mówiła mama!”. Sześć lat temu zagrała w nagrodzonym Złotym Globem filmie Davida O. Russella „Joy”. Rok później dostała propozycję jednej z głównych ról w seriali „Shut Eye”. A chwilę potem podpisała kontrakt reklamowy z… Lancome! Przez te kilkanaście lat życia na wsi pisała scenariusze i dramaty, ale przede wszystkim stworzyła głośną serię dokumentalną „Green Porn” o zachowaniach seksualnych zwierząt, która podbiła publiczność festiwalu filmowego Sundance. Musicie to zobaczyć! W każdym odcinku Isabella Rossellini przebrana w kostium własnego projektu wciela się w zwierzę innego gatunku, aby opowiedzieć o jego zachowaniach seksualnych. To kilkuminutowe scenki, w których opowiada o zwierzętach z czułością i szacunkiem, śmieszne zaczyna robić się wtedy, kiedy odnosi ich zachowania do naszych ludzkich relacji – jak na przykład powinna zachować się zapracowana pszczoła feministka na widok wiecznie podpitego trutnia?!
20 lat temu usłyszała na odchodne w Lancome, że reklamy kosmetyków powinny być odbiciem kobiecych marzeń, a ponieważ większość kobiet chce być młodsza, ona – 42-latka – już nie przystaje do tej wizji. Dlaczego Rossellini po sześćdziesiątce wydaje im się atrakcyjna, a Rossellini po czterdziestce taka się nie wydawała? Na pewno duży wpływ na dzisiejszą decyzję decydentów marki mają czasy – starość nie jest już problemem, liczy się zadowolenie z życia. 83-letnia amerykańska reporterka i pisarka Joan Didion reklamuje Celine, 74-letnia kanadyjska piosenkarka Joni Mitchell – Saint Laurent, a kultowa aktorka lat 80., 74-letnia Lauren Hutton, pojawia się regularnie na wybiegach takich domów mody, jak Ralph Lauren, Alexander Wang, czy Bottega Veneta. To kobiety, które nigdy nie walczyły z wiekiem, mają inne pasje, zajęcia, zainteresowania.
„Na pewno nadal tak jest, że niektóre kobiety pragną być młodsze, ale nie jestem pewna, czy to uniwersalne marzenie” – mówi Rossellini. „W ciągu ostatnich 20 lat my, kobiety, przeszłyśmy rewolucję. Dziś już żadna z nas nie życzy sobie, żeby mężczyzna, matka, czy firma kosmetyczna mówiły nam, jakie mamy być. Chcę instrumentów, które pozwolą mi być tym, kim chcę – czy to będzie motyka, książka, czy szminka. Nie chcę walczyć ze starością, bo starość daje mi dużo szczęścia. Mam więcej zmarszczek, jestem grubsza niż kiedyś, ale za to kompletnie wolna. Nareszcie mogę robić tylko to, na co mam ochotę”.
Źródło: viva.pl