Irena Santor od dekad uważana jest za Pierwszą Damę polskiej piosenki. Siedemdziesiąt lat temu po raz pierwszy zachwyciła jako solistka w zespole „Mazowsze”, a później postawiła wszystko na jedną kartę i rozpoczęła solową karierę. Jak wiadomo, odniosła sukces, o którym nie jedna osoba marzy. A dzisiaj? Wieczna optymistka. Mimo piekła wojny, przez które przeszła, a potem śmiertelnej choroby, wciąż kocha życie. „Cóż jest piękniejszego, niż żyć, istnieć? Interesuje mnie jutro, odkąd zachorowałam na raka. Pomyślałam wtedy: Tak łatwo jest przestać być”. Irena Santor o przemijaniu, strachu, który w sobie nosi, i ciekawości świata.
Irena Santor o powrocie na scenę i własnym odejściu
W rozmowie z VIVĄ.pl Irena Santor zdecydowała się na szczere wyznanie. Opowiedziała, że od czasu do czasu myśli o odejściu… zarówno bliskich, rodziny, ale także o własnym. „Mam bardzo nieskromne marzenie, bo to nie życzenie, ale marzenie. Ja bym chciała, żeby życie trwało bardzo długo. W moim pojęciu oczywiście. Czyli do końca świata i jeden dzień dłużej. Ale to oczywiście złudne marzenie, wiem, że kiedyś trzeba będzie odejść”, wyznała nam pani Irena Santor. „Poważnie już mówiąc: bardzo się solidnie do tego przygotowuję. Bo to nie jest proste, by zgodzić się na to, że pewnego dnia przestanie się być”, mówiła. Natomiast w Echu Dnia stwierdziła: „Chcę cieszyć się każdą chwilą. Nie przestaję myśleć o dalszym ciągu, o tym, że mnie nie będzie. Nie chcę odchodzić…”, czytaliśmy.
Początkiem tego roku odpowiedziała na pytania dotyczące jej powrotu na scenę oraz tęsknocie za nią: „Oczywiście, że tęsknię za śpiewaniem. Ale to, co ofiarowuje mi teraz świat moich młodych kolegów jest bardzo intrygujące. Nie zawsze się z tym zgadzam, nie zawsze umiałabym temu sprostać, ale chętnie chodzę na koncerty i doświadczam ich emocji”, powiedziała VIVIE.pl Irena Santor. „Biorę w tym sensie udział w ich życiu zawodowym, a więc w dalszym ciągu w moim życiu zawodowym”, słyszeliśmy.
Ulubienica wielu ludzi od wielu lat występowała na scenie. Jej ciężka praca w pewnym momencie dawała o sobie znaki. Artystka mimo coraz większego wyczerpania, starała się wykorzystać swój czas na sto procent. Przez blisko 70 lat nagrała ponad tysiąc piosenek! W dodatku koncertowała w wielu miastach. W życiu zawodowym osiągnęła tak wiele sukcesów, że pozazdrościć mógłby jej niejeden artysta. Teraz Irena Santor ma 87 lat, a jej utwory do dzisiaj zachwycają każde pokolenie. Hity takie jak: „Powrócisz tu”, „Już nie ma dzikich plaż”, „Tych lat nie odda nikt” zna każdy Polak. Na całe szczęście muzyka się nie starzeje i wciąż kochamy każdy z wymienionych utworów.
W rozmowie z Elżbietą Pawełek dodała: „Ja nie wiem, co jest u góry… Mówią, że tam ładniej. Mówią, że będzie mi tam dobrze. Mówią, że nie będę czuła smutku. A co to za życie, kiedy będę cały czas szczęśliwa? Musi być różnorodność w życiu. Ta różnorodność jest warta grzechu”.
Przypomnijmy archiwalny fragment wywiadu z magazynu VIVA!, który był w sprzedaży od 13 stycznia.
Po 70 latach na scenie powiedziała Pani „dość!”. A jeszcze niedawno mówiła Pani: „Śpiewam, czyli jestem”. Skąd ta nagła decyzja?
Za długo pracowałam na akord. Zawsze miałam zdrowe struny. Trzeba było śpiewać o szóstej rano, proszę bardzo. O jedenastej w nocy, też. Ale struny głosowe, jak cały organizm, w końcu też wiotczeją. Ten zawód uprawia się do momentu, kiedy człowiek jest sprawny. Zostawiłam jednak tyle nagranych piosenek i ładnych audycji leżących dziś w archiwach, że jeszcze będzie można mnie usłyszeć. A teraz słucham z przyjemnością, jak inni śpiewają. Ostatnio wysłuchałam pięknego koncertu kolędowego w telewizji i co ważne: wszyscy szanowali moje uszy, to było estetyczne, wspaniałe. Ale wracając do pani pytania – w świecie, który nastał, nie umiem się sprawnie poruszać. Już do tego świata nie przynależę i nie czuję z tego powodu żalu. Moi koledzy gnają na oślep, szukają wielkich osiągnięć, ciągle mówią o tym, co zdobyli i jakie to jest ważne. A z mojej perspektywy mówię: „Dzieci kochane, przede wszystkim się uspokójcie, spójrzcie trochę z dystansem na to, co robicie”. Ale nie mają moich lat, więc nie widzą. A ja widzę i to jest moja wyższość. Świat wplątał się w kosmiczny pęd, co mnie martwi. Młodzi ludzie gubią wiele rzeczy, może dla nich małych, nieistotnych, ale nie dostrzegają cudowności świata, które da się zauważyć dopiero wtedy, kiedy się trochę przystanie.
To jak teraz żyje Irena Santor?
Pogodnie, bardzo często spotykam się z ludźmi. Teraz trochę to utrudnione przez pandemię, ale lubię być w dużych środowiskach. Nie jestem dotknięta zastrzykami jadu. Chciałabym bardzo długo żyć, ale żeby się cieszyć, patrzeć, jak to wszystko dalej płynie, bo jestem ciekawa świata. Skończyłam 87 lat. Nie smucę się, nie płaczę, nie tragizuję, że jeszcze jeden rok mi przybył. I zawsze życzę sobie w urodziny, żebym za rok mogła sobie powiedzieć to samo.
[…] Każdy człowiek zbliża się do jej drzwi i samotnie przez nie przechodzi. Pani też otarła się o śmierć, kiedy usłyszała, że ma raka piersi, i potem błagała kobiety, żeby robiły mammografię.Błagam do tej pory i będę błagała do końca moich dni, żeby były mądre i się leczyły. Bo wiedzieć, że jest się chorym na raka – to jedno, a wziąć się z tym problemem za bary – to drugie. Przepraszam, jak ktoś się dowiaduje, że ma cukrzycę, to zachowuje dietę, bierze sobie do serca zalecenia lekarza i nie uważa, że jest to koniec świata. W przypadku raka uważamy, że to koniec, bo dawniej tak było. Jeszcze w 2000 roku, kiedy zachorowałam, to był wyrok.
A jeszcze to był rak złośliwy…
To prawda, choć dzisiaj okazuje się, że wcześnie wykryty rak jest uleczalny. Nie mówię, że w stu procentach uleczalny i że każda kobieta ma szansę wygrać batalię o życie. Ale niemądre są wymówki kobiet w stylu: „Nie miałam czasu się przebadać, zapomniałam”, zwłaszcza gdy czują, że coś z nimi nie tak. Można zapomnieć pójść na randkę, ale nie o tym, że jest się chorym.
Czuje Pani satysfakcję, że uratowała życie przynajmniej kilku kobietom?
Jeżeli uratowałam, to czuję. Żal mi kobiet. Dwie znam, ale nie podam ich nazwisk. Jednej powiedziałam, że jeśli nie pójdzie do lekarza, to ją na sznurku do niego zaciągnę. Poszła i się natychmiast zoperowała. Druga też. Teraz, jak się spotykamy, dziękują mi. To miłe. Nie wspomnę już tych, którym ewentualnie pomogłam, bo namolnie gadam: „Na litość boską, idźcie w końcu do lekarza i zróbcie, co wam karzę”. Wiem, że to nudne, ale uparcie będę to powtarzała do końca świata. Ludzie, dziewczyny, już pomijam, że świat jest piękny, ale macie dzieci, rodziny, kochanków, przygody miłosne… Przepraszam, że to mówię, ale szanujcie to. Chciejcie, żeby wasze szczęście trwało długo, a nie żeby jakiś rak się w to wplątał i zabrał wszystko.
Nie traci Pani apetytu na życie?
Nie. Cieszę się życiem, jakkolwiek zabrzmi to banalnie. Cóż jest piękniejszego, niż żyć, istnieć? Interesuje mnie jutro, zwłaszcza odkąd zachorowałam na raka. Pomyślałam wtedy: tak łatwo jest przestać być.
Źródło: viva.pl