Mija 8. rocznica śmierci Violetty Villas – legendarnej artystki, która mogła pochwalić się czterooktawową skalą głosu i jako jedna z pierwszych polskich gwiazd zrobiła karierę w Stanach Zjednoczonych. Diwa odeszła w 2011 roku w wieku 73 lat. Miała słuch absolutny, a w prasie francuskiej i amerykańskiej pisano, że ma „głos ery atomowej” oraz jest „białym krukiem wokalistyki światowej”.
Gdy śpiewała, drżały ściany, a bardziej sentymentalni ocierali łzy. Na scenie miała niepowtarzalny styl – sama projektowała swoje kostiumy, a bujne włosy stały się jej wizytówką. Jerzy Waldorff kiedyś nazwał ją największym polskim zmarnowanym talentem. Krążyło na jej temat wiele legend oraz kontrowersji, i do dziś nie wiadomo, co było prawdą, a co obrazem wymyślonym na użytek publiczności. Prawdziwa gwiazda powinna przecież zaskakiwać oryginalnością…
W listopadzie 2001 roku udzieliła VIVIE! jedynego wywiadu. W rozmowie z Krystyną Pytlakowską opowiedziała wiele o swojej niezwykłej karierze i jej początkach, o życiu w czystości i o ukochanych zwierzętach.
Violetta Villas wywiad VIVA! 2001
Violetta Villas: Nie musiałam niczego zdobywać, wystarczyło, że zaśpiewałam i już zdobywałam sobie szacunek. Wygrałam nawet z Barbrą Streisand – obie śpiewałyśmy tę samą piosenkę i publiczność brawami wybierała, czyja interpretacja bardziej się podoba. Nagrodzono mnie. Nie narzekałam też na brak miłości. Mężczyźni kochali się we mnie, ale ja wcale o to powodzenie nie zabiegałam.
Z pierwszym mężem rozwiodła się Pani dawno temu. Dopiero długo potem usłyszeliśmy o drugim. Ale zdaje się to też nie była prawdziwa miłość. Czy w ogóle dane było Pani pokochać kogoś gorąco?
Violetta Villas: Z Gospodarkiem nie miałam ślubu kościelnego, więc i rozwodu mieć nie musiałam, bo cywilny to nie ślub. Nie chciałam przysięgać mu przed Bogiem, bo czułam, że to nie było to. Z mężczyzną, którego autentycznie pokochałam, nie mogłam wziąć ślubu. To była moja pierwsza wielka miłość. I jedyna. Zobaczyłam kiedyś, jak jego żona płacze w kościele. Ścisnęło mi się serce. Nie będę na czyimś bólu budować swojego szczęścia, oddalę tę miłość od siebie. On przysięgał, że ich już nic nie łączy, nie mieli ślubu kościelnego, mogliśmy się pobrać. Ale okłamał mnie, ona go kochała. Nie mogłam się z tym pogodzić. Byliśmy razem w Las Vegas. Mieliśmy dwa puchary do szampana. On swój strzaskał i już wiedziałam, że to zły znak. W Las Vegas się rozstaliśmy bezpowrotnie, chociaż do dziś na myśl o nim moje serce zaczyna mocniej bić.
Violetta Villas: „W Szczecinie mieszkała moja siostra. Była tam średnia szkoła muzyczna, a ja bardzo chciałam się uczyć. W ostatniej chwili poleciałam na egzamin. Dyrektor pyta mnie, czy złożyłam jakieś podanie. Nie, dopiero przyjechałam i bardzo chcę śpiewać. „No to czekaj na końcu kolejki”. Zdawało 60 osób. Myślę: „Co ja tu robię, nie zdam na pewno”. Oni już znali klawiaturę, grali na fortepianie, a ja się pcham nie wiadomo po co. Stoję w kącie, taka biedota, co było widać po ubiorze. Wreszcie mnie wezwali: „Weźcie tę biedną, z tamtego kąta”. Pytają, co bym mogła im zaśpiewać. Więc mówię: „Mamma santanto felice”, po włosku. „A skąd znasz włoski?” Ja, że z radia, parę razy w radiu słyszałam tę piosenkę. Zaśpiewałam, a tak przeżywałam, tak się przy tym waliłam w piersi, przekręcałam słowa. No to spytali, co jeszcze mogłabym im zaprezentować. Zaśpiewałam więc pieśń mojego ojca o walce byków w Madrycie. Przeżywałam, jak ten byk leci na toreadora, że ich chyba kupiłam moją dziką interpretacją. I co pani powie? Ja jedna z tych 60 osób zostałam przyjęta”.
Nic dziwnego, Pani głos ma ogromną skalę – cztery oktawy.
Violetta Villas: Dopiero po tym śpiewie zbadali mi głos przy fortepianie i pogratulowali. Przybiegłam do domu z radością, że zdałam. Ale siostra rozwodziła się z mężem, więc nie mogłam u niej zostać. Wynajęłam pokoik na strychu i tam mieszkałam.
Violetta Villas: Przyjechałam przecież z imperialistycznej Ameryki – futra, buty, biały mercedes. Futro potem mi ukradli, teraz też mam podobne – z lisów – kocham się w białym kolorze. Nachodzono mnie. Chciano zrobić ze mnie polską Matę Hari. Odpowiadałam im urodą, wyglądem, wszystkim. Płakałam: „Boże, kiedy oddalisz ode mnie to prześladowanie?” I przyśnił mi się sen – dwa garby z moim cierpieniem. Jeden jest pełny, a drugiemu do czubka jeszcze trochę brakuje. Wiedziałam już, że dostałam znak, iż prześladowanie się kończy. Tyle że odsunięto mnie od radia i telewizji. I już nie wypuścili za granicę. Mam zamiar napisać o tym w książce, do której się przymierzam, więc wolę się nie bawić w szczegóły.
Chciała Pani wracać do Las Vegas? Po co Pani w ogóle przyjechała do Polski?
Violetta Villas: Siostra dała mi znać, że mama ma raka, więc żebym się z nią pożegnała. Pomyślałam, że jeśli nie przyjadę, nie pożegnam się, to do końca sobie tego nie wybaczę. Miałam tam dziewięcioletni kontrakt z Paramount Picture, dostałam propozycję głównej roli w serialu, ale postawili warunek, że nie wolno mi wsiąść do samochodu, samolotu, niczego bez wiedzy wytwórni filmowej. Postanowiłam jednak, że pojadę do mamy, choćby się paliło i waliło. A ten dokument podpiszę później. Ta rola była wielką szansą. Przedtem próbowałam różnych małych rólek i zostałam zauważona. Lee Marvin mnie szanował i Glenn Ford. Pomagali mi w nauce angielskiego. Szaleli za mną, byli bardzo szarmanccy. Tym wyjazdem wszystko zaprzepaściłam, bo już nie mogłam wrócić.
Ale pożegnała się Pani z matką. Zaraz potem umarła?
Violetta Villas: Z moją mamą wydarzył się cud. Miała raka na zewnątrz narządów kobiecych. Nie można było operować, za późno. I mama wtedy straciła wiarę. Wywieźli ją na salę, z której się już nie wraca. I tam ją znalazłam. Mówię: „Mamo”, ale ona już się załamała, nie kontaktowała. „Ja umieram”, powtarzała. „A kto ci, mamo, powiedział, że umierasz?” „Doktor”. „Mamo, jak mogłaś uwierzyć doktorowi. To Jezus nadaje datę śmierci, może ją cofnąć, przedłużyć. Doktor to tylko narzędzie w rękach Boga”. Uklękłam przy łóżku i zaczęłam się żarliwie modlić: „Boże, proszę, wycofaj to, spraw, żeby wyzdrowiała, na zawstydzenie tych wszystkich lekarzy, co nie wierzą w Ciebie. Ty jeden możesz to uczynić”. I modlę się, modlę. Klęczałam w futrze i płakałam. Chore patrzyły na mnie ze zrozumieniem, ale lekarze i pielęgniarki śmiali się ze mnie, rysowali na czole kółeczko. Wcale się tym nie przejmowałam. No i proszę, rak zaczął znikać. Wzięli mamę na badania, a tam nie ma raka. Żyła jeszcze 25 lat. I jak tu nie wierzyć w Boga?
Mama była najważniejsza w Pani życiu? Do dziś wzrusza się Pani, śpiewając pieśń „Mamo”. Ma Pani wtedy na sobie skromną czarną suknię z białymi lamówkami.
Violetta Villas: Bo do tej piosenki noszę właśnie tę suknię, tak jak do „Oczu czarnych” bordową. Sama wymyślam moje toalety. Mamę rzeczywiście bardzo kochałam i ciągle czuję się przez nią osierocona.
Na sekretarce automatycznej wita Pani dzwoniących: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Jest Pani bardzo religijna.
Violetta Villas: Od Pierwszej Komunii Świętej. Nikogo nie udaję, po prostu taka jestem, czy się to komuś podoba, czy nie. A dawniej się nie podobało, i to bardzo. Pamiętam, że za „Ave Maria” dostałam Grand Prix na festiwalu we Francji, a w Polsce nawet o tym nie napisali. Po koncercie w Rzeszowie przyszli do mnie panowie i mówią: „Albo Chrystus, albo praca – proszę wybierać”. Miałam jeszcze śpiewać w Przemyślu i Jarosławiu, wyprzedano wszystkie bilety, a oni mi mówią, że w ogóle nie wolno mi wspomnieć o Bogu. Bo ja do „Ave Maria” wygłaszałam tekścik o tym, że jeśli cierpimy z miłością i ofiarowujemy to cierpienie Bogu, to ma ono ogromną moc, odbieramy władzę złemu duchowi. Powiedzieli, że mam czas do następnego dnia, by się namyślić. Wybrałam Chrystusa, koncerty odwołano, ogłaszając, że jestem chora. Wracałam z tego Rzeszowa bez grosza, ale miałam radość, że mnie nie złamali.
Komu Pani poświęciła wtedy swoje cierpienie?
Violetta Villas: Nawróceniu grzeszników. Zawsze im poświęcam moją mękę. Dla Boga ważna jest każda nawrócona dusza.
I nic Pani nie dostaje w zamian tu, teraz, w doczesnym życiu?
Violetta Villas: A kto powiedział, że nie dostaję. „Ave Maria” na przykład otworzyła mi drzwi na świat. Jak śpiewałam w paryskiej Olimpii, przy fortissimo wielki żyrandol tak się huśtał przy moim głosie, tak huśtał. Ludzie patrzyli na mnie i na żyrandol, na mnie i na żyrandol. Był wśród nich producent z Las Vegas. Usłyszał mnie, zobaczył ten żyrandol i zaproponował wyjazd do Ameryki. Ale ja nie robię niczego w oczekiwaniu nagrody na tym świecie, bo to byłaby pycha. A pycha jest najbardziej przez Boga karana. Pokora natomiast jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Szatan tylko czyha, żeby się cieszyć z tego, co zasieje. Jest inteligentny, podstępny, przebiegły. Kusi i łapie w sidła.
Panią też kusił?
Violetta Villas: Czy ja wiem? Opowiem pewien przykład z Las Vegas. Byłam tam piękna i młoda. Przychodzę przed przedstawieniem, patrzę, a w garderobie stoją fioletowe róże, wokoło wiszą piękne suknie. Kartka: „Dla Violetty Villas”. Za tydzień ktoś przyjeżdża pod mój apartament żółtym kabrioletem jaguarem. Bo ja wjeżdżałam na scenę takim samochodem. I tak mi się podobał, że powtarzałam: „Boże, ja takim autem wjeżdżam na scenę, żeby takie mieć w życiu!” I ktoś kupił mi to auto, podstawił pod hotel. Za wycieraczką moje nazwisko i napisane, że jaguar należy do mnie. A kluczyki podaje mi boy z hotelu. Pytam, od kogo, a on mówi, że to moja własność, on miał tylko dać mi kluczyki. Potrzymałam je może trzy minuty, obejrzałam samochód, nie powiem, i oddałam. Powiedziałam, że nie przyjmę tak drogiego prezentu, sukienek też nie wzięłam. Potem dowiedziałam się, że poszedł zakład kapitana sali Casino de Paris z milionerem o to, czy są kobiety nie do kupienia. Kapitan twierdził: „Nie kupisz tej Polki”. A tamten, że kupi. Żona kapitana zyskała na tym zakładzie futro z norek.
Po swoim powrocie z Ameryki do Polski, i po drugim nieudanym małżeństwie z Tedem Kowalczykiem, zaskoczyła wszystkich informacją, że odtąd będzie żyć w celibacie, choć jej uroda na pewno jeszcze działa na mężczyzn. „Moja dusza i wygląd nie pasują do siebie. Lecz na to już nic nie poradzę”. Ślubowała czystość przed Bogiem przy ołtarzu w Krakowie. Wydaje się, że wiara w Boga jest jej obroną.
Życie w czystości? Chyba to niełatwe?
Violetta Villas: Łatwe, łatwe. Tylko trzeba umieć się ze sobą pogodzić. Czym jest namiętność? Grą zmysłów. A czym są zmysły bez uczucia? Gdybym na przykład spotkała mężczyznę naprawdę wolnego, wdowca albo kawalera… Ale przecież kawalerów nie ma. Wszyscy dobrzy zostali zaobrączkowani. Wystarczy mi, że na scenie mnie kochają, że się podobam. W Anglii jeden milioner, prawdziwy hrabia, klękał przede mną. Powiedział: „Dla żadnej kobiety nie wstałbym tak rano”. A dla mnie obudził się o czwartej, palił papierosy, nie mógł się uspokoić po moim koncercie. Kupił mi piękny zegarek z pamiątek po Dianie, księżniczce. Powiedział, że będzie pisał, telefonował. Ale co z tego, skoro miał już dwie żony? Taki mężczyzna to nie dla mnie.
Czy to prawda, że kąpie się Pani w kozim mleku, żeby zachować piękną cerę?
Violetta Villas: Nie, nie używam żadnych kremów. Myję twarz wodą z mydłem i tylko smaruję ją śmietanką zbieraną z koziego mleka. Ma mnóstwo soli mineralnych i witamin.
Ale włosy myje Pani w nafcie?
Violetta Villas: W tej nieoczyszczonej, takiej, jaką po wojnie wlewało się do lampy. Tak naprawdę jednak to wiara pomaga mi zatrzymać zdrowie i młodość. Ufam Jezusowi.
A kiedy zaczęła Pani gromadzić wokół siebie zwierzęta?
Violetta Villas: Zaraz jak kupiłam dom w Magdalence. Był luty. Z Ameryki przywiozłam dwa pudelki, które kupiłam tam sobie, żeby rozmawiać z nimi po polsku. Kiedy się wprowadzałam do Magdalenki, był straszliwy mróz. Patrzę, a przy mojej furtce stoi pies – szczenna suka i drży. Ja w koszuli nocnej wybiegłam na dwór i wzięłam tę biedulę. W kotłowni zrobiłam jej legowisko, w koszyku. Tam urodziła dwa pieski. Jak już odchowała dzieci, poszła sobie, nigdy jej nie odnalazłam. Potem już zwracałam uwagę na psy. Jakiś ranny, potrącony przez samochód, inny – zabłąkany. Przygarniałam je, bo wiedziałam, że te psy przeszły już swoją drogę krzyżową. I tak się nazbierało.
Ma ich Pani już grubo ponad setkę?
Violetta Villas: Trudno nawet policzyć. Ludzie nagminnie mi je podrzucają. Dla każdego z tych stworzeń mam swoją dawkę miłości. Kocham wszystko, co poniżone, odepchnięte, zdegradowane, zdeptane.
Mało kto jest w stanie zrozumieć, że oddaje im Pani wszystko, cały swój majątek.
Violetta Villas: Widać Bóg przeznaczył mi taki los, taki żywot. Jestem samotna. Co zarobię, wydaję na utrzymanie zwierząt. Oczywiście, że mi brakuje pieniędzy, bo taka gromada dużo kosztuje. Powinnam ogrodzić cały teren, ale nie mam za co. Powinnam wybudować boksy dla wszystkich psów i kotów. Teraz na zimę będę musiała wziąć je do domu. Jasne, że wielu ludzi nie rozumie, czym jest okazywanie miłosierdzia i mają mnie za szaloną. Ale tym akurat najmniej się przejmuję. Mam nadzieję, że są też osoby wielkiego serca, które może mi pomogą. Nie dla mnie przecież ta pomoc, tylko dla tych bezbronnych stworzeń, które obdarowują nas taką wielką, bezinteresowną miłością.
Myślała kiedyś Pani o własnym epitafium?
Violetta Villas: Powinno być napisane coś bardzo prostego: „Jaką miarą mierzysz, ważysz i liczysz, taką i tobie odmierzą”. Albo: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiło”. Lub: „Od jakiej broni walczysz, od takiej zginiesz”. Na pewno coś wymyślę, bo troszkę czasu chyba jeszcze mi zostało.
Źródło: viva.pl