Kino i muzyka

Dominika Gwit i Wojciech Dunaszewski obchodzą trzecią rocznicę ślubu

Są jak ogień i woda. Ona: „Goście w domu, pierogi na stół i kocham cały świat”. On: „Ja też kocham wszystkich, ale niekoniecznie codziennie w mojej przestrzeni prywatnej”. Dominika Gwit i Wojciech Dunaszewski właśnie świętują trzecią rocznicę ślubu. Para stanęła na ślubnym kobiercu 7 lipca 2018 roku. Z tej okazji przypominamy wywiad, którego zakochani udzielili Beacie Nowickiej w 2019 roku W emocjonalnej, pełnej humoru rozmowie opowiedzieli o tym, jak udało im się kochać, przetrwać i nie zwariować.

Dominika Gwit i Wojciech Dunaszewski obchodzą trzecią rocznicę ślubu

Jak żona zwraca się do Pana?

Wojtek: Przepięknie: „Moje szczęście” lub po prostu „szczęście”. Myślę, że wiele to mówi o Dominice, ale też troszkę o naszej relacji.
Dominika: Tak mam zapisane w telefonie. Z serduszkiem (śmiech). Jestem trochę dziecinna, wiem, ale lubię to w sobie.

Jak Pan zapisał żonę w telefonie?

Wojtek: Dość niezwykle, muszę przyznać, bo chyba nie bardzo można zwracać się tak do kogoś, mianowicie „Absolutnie Wszystko”.

Poważnie?! Dzwoni żona, a Panu wyświetla się „Absolutnie Wszystko”…?

Dominika: (śmiech) Tacy jesteśmy. Reakcja „rzygam tęczą” jest absolutnie na miejscu.
Wojtek: Ale w gestach zachowujemy powściągliwość. Kiedy siedzimy w towarzystwie, nie jesteśmy do siebie przylepieni, nie miziamy się…Szczęśliwe żadni znajomi jeszcze nas nigdy nie wyprosili (śmiech).

Od razu poczuł Pan, że „Absolutnie Wszystko” to kobieta Pana życia?

Wojtek: Nie wydaje mi się… Nie żebym nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, ale uważam, że miłość jest decyzją, nie emocją. Emocją jest zakochanie się. Decyzję podejmujemy. Ja takiej decyzji nie podjąłem. Kiedy zobaczyłem Dominikę, pomyślałem, że chciałbym ją poznać bliżej.

Dominika: Wojtka brat, Radek Dunaszewski, jest reżyserem, z którym pracuję od lat. Spotkaliśmy się na planie serialu „Singielka” i potem Radek zaprosił mnie do współpracy w Konstancińskim Domu Kultury „Hugonówka” do wystawienia dramatu „2” Jima Cartwrighta – na dwoje aktorów, a 15 postaci. Jedna z najważniejszych rzeczy zawodowych, które zrobiłam. Graliśmy z Michałem Tomalą, Radek to reżyserował. Kilka miesięcy przygotowań, mnóstwo emocji i premiera z przytupem, na którą Radek zaprosił swojego brata Wojtka.
Wojtek: Nie byłem na premierze, w tym czasie pilnowałem moich bratanic. Pojawiłem się na drugi dzień. Wszedłem do garderoby, przywitaliśmy się, a potem obejrzałem sztukę. Była niezwykła, bo oboje z Michałem wcielali się w kilka postaci, i właśnie to, co zobaczyłem na scenie, sprawiło, że chciałem ją poznać.
Dominika: Przyznaj się, powiedziałeś, że prawie wjechałeś w słup, jak wracałeś do domu…
Wojtek: Nie w słup, ale na taką wysepkę między pasami. Tak było. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło.

Czyli jednak trafił Pana piorun?

Dominika: Wojtek zaczął do mnie pisać. Na początku byłam sceptyczna, nie wiedziałam za bardzo, o co mu chodzi. Przy tym spektaklu towarzyszyły mi takie emocje, taki stres, że żyłam w trochę innym świecie. Nawet nie do końca pamiętałam, jak Wojtek wygląda. Ale zaczął mnie zaskakiwać swoimi wiadomościami, bo Wojtek ma bardzo wysublimowane, inteligentne poczucie humoru. Zaintrygował mnie.
Wojtek: Nie chcąc wyjść na stalkera prześladującego gwiazdę, zasugerowałem, że nie będę się narzucał. Jeśli kiedyś stwierdzi, że ma ochotę się ze mną spotkać, będzie mi bardzo miło. To ona musiała zadeklarować, że chce się ze mną umówić.

Sprytne posunięcie.

Dominika: To było dwa tygodnie później, 24 października 2016 roku, w poniedziałek. Poszliśmy na pierwszą randkę do knajpy na Pięknej. Siedzieliśmy tam jak głupki, nie wiem, ile godzin. W trakcie wymknęłam się do łazienki, popatrzyłam się na siebie w lustrze i pomyślałam: Ale to jest fajny facet. Jezus! Jaki to jest zajebisty facet… (śmiech). Przeczytał w mojej książce, że kocham Boże Narodzenie, i przyniósł mi rodzinę bałwanków – świąteczną figurkę. Rozczulił mnie… Byłam pod takim wrażeniem, że nie mogłam do siebie dojść. Spotkaliśmy się jeszcze dwa razy, ale ja byłam umówiona z mamą, że przyjeżdżam na tydzień.

Pojechała Pani?

Dominika: Tak. I to był najdłuższy tydzień w moim życiu. Wisieliśmy na telefonie 24 godziny na dobę, właściwie w ogóle nie spędzałam czasu z rodzicami. Wtedy to już była ta miłość od pierwszego wejrzenia. Nie potrzebowaliśmy więcej randek, wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Wyszłam z pociągu, rzuciłam się Wojtkowi w ramiona i tak zostaliśmy do dzisiaj.

Wojtek: O dziwo ten wyjazd Dominiki okazał się nawozem związku. Od poniedziałku do piątku zaliczyliśmy trzy randki, mieliśmy ogromny niedosyt siebie. Każdy kolejny dzień rozłąki był coraz trudniejszy, tęskniliśmy za sobą tak bardzo, jakbyśmy nie wiadomo jak intensywny związek mieli. A de facto nie mieliśmy żadnego. Widzieliśmy się trzy razy. Jak się już zobaczyliśmy na dworcu, nie chcieliśmy się rozstać.
Dominika: Osiem miesięcy później Wojtek mi się oświadczył.

Czekała Pani na to?

Dominika: To jest mężczyzna mojego życia. Między nami jest sześć lat różnicy. Oboje byliśmy dojrzałymi ludźmi, którzy swoje już w życiu przeszli. Potrzebowałam takiego silnego, zdecydowanego, dojrzale stąpającego po ziemi mężczyzny.
Nigdy nie marzyłam o księciu na białym koniu i sukni księżniczki, ale jak już przyszedł ten moment, to bardzo tego chciałam.

To poważna decyzja, bił się Pan z myślami?

Wojtek: Właściwie bardzo krótko. Zanim poznałem Dominikę, przez trzy lata żyłem w zupełnej samotności, ale samotności rozumianej pozytywnie. Oswoiłem ją, polubiłem i świetnie się w tym stanie czułem. I kiedy Dominika pojawiła się w moim życiu tak szybko i tak intensywnie, zastanawiałem się przez chwilę, czy na pewno chcę tak łatwo zrezygnować z bardzo przyjemnego życia, które wiodę samemu. Ale trwało to tydzień, dwa. Potem powolutku okazywało się, że tu Dominika musi mieć swoją szufladę, tam pół komódki, w łazience półeczkę…

Dominika: Bo to ja się do Wojtka przeprowadziłam.

Wojtek: Nagle pojawia się na stole niedopita kawa, a ja nie pijam kawy, coś stoi nie tam, gdzie stało, trzeba pozbierać rzeczy po śniadaniu, bo Dominika się śpieszyła… Ale nie było takiego momentu, że pomyślałem: O, z tym to będzie problem. To się rozwijało szybko i gładko. Pojawiła się myśl, że jeśli to ma tak wyglądać, zostaniemy małżeństwem. Nie ma na co czekać. Dla mnie to była naturalna kolej rzeczy.

A dla Pani zaskoczenie?

Dominika: Nie. Nasz związek jest oparty na rozmowach o wszystkim. Zaręczyny to była wspólna decyzja. Nawet byliśmy u jubilera i pokazywałam Wojtkowi, jaki typ pierścionków mi się podoba. Przypuszczałam, że to się wydarzy w okolicach moich urodzin. Pamiętam, że przy okazji zobaczyłam cudowny pierścionek w kształcie malutkiego łabędzia od Swarovskiego i Wojtek powiedział: „To już wiem, co ci kupię na urodziny”. No i 22 czerwca 2017, po południu, w dzień moich 29. urodzin Wojtek nagle klęka, wręcza pudełeczko z napisem Swarovski z narysowanym łabądkiem, ja je otwieram, a tam jest pierścionek zaręczynowy. Moja pierwsza myśl: O Boże, oszukali go. Pomylili się w sklepie (śmiech). To trwało sekundy, zanim zdałam sobie sprawę z tego, że on mi się właśnie oświadcza i że zrobił to specjalnie.

Wojtek: Impreza urodzinowa miała się odbyć na drugi dzień, ale nie chciałem oświadczać się przy gościach. Uznałem, że jest to tak intymna chwila, że przeżyjmy ją najpierw sami. Zaplanowałem kolację we dwoje, mamy jedno wyjątkowe danie, które przygotowałem na pierwszej randce u mnie w domu, i zamierzałem to powtórzyć. Ale jakoś tak się wszystko potoczyło w ciągu dnia, że robiliśmy tysiące różnych rzeczy i nabrałem wątpliwości, czy my w ogóle do tej kolacji zasiądziemy. Cały dzień chodziłem z tym pierścionkiem w kieszeni i w końcu myślę: Dłużej nie wytrzymam. Trudno, nie będzie romantycznej kolacji, po prostu się oświadczam.

Dominika: Ja w dresie, rozmemłana, bo opalaliśmy się w ogródku, a ten klęka przede mną i mówi: „Jak nie z tobą, to z nikim innym”. Pamiętam tylko tyle, że przytuliłam Wojtka, on klęczał, ja ryczałam jak głupia, wiedziałam tylko, że to jest ten moment, w którym trzeba powiedzieć „TAK”, i powtarzałam w myślach: Boże, a ja jestem w dresie (śmiech). Na urodziny dostałam wymarzonego łabądka.

Właśnie mija rok, warto było?

Dominika: Warto. Każdy zdrowy związek polega na wielkiej miłości, ale też na tym, o czym śpiewa Paweł Domagała: „Chcę się kłócić o bzdury, to wszystko, to wszystko chcę mieć”. Nigdy nie pokłóciliśmy się ani nie krzyczeliśmy na siebie, ale sprzeczamy się co chwilę. Jesteśmy jak ogień i woda, mamy zupełnie inne charaktery. Wojtek jest introwertykiem, ja jestem ekstrawertykiem, nie rozumiem wielu jego zachowań, muszę się ich uczyć. Wojtek musi uczyć się mnie. Na początku nie potrafiłam go zrozumieć, bo jestem szalona, wokół mnie jest zawsze pełno ludzi. Goście w domu, pierogi na stół i kocham cały świat.
Wojtek: Ja też kocham wszystkich, ale niekoniecznie codziennie w mojej przestrzeni prywatnej. Sprzeczamy się o prozaiczne rzeczy – okruszki w kuchni, bałagan w szafie.

Los nie wystawił Was na żadną próbę?

Wojtek: Wynajmowaliśmy bardzo fajne mieszkanko na bardzo dobrych warunkach i zamierzaliśmy w nim długo mieszkać. Pół roku po ślubie…
Dominika: …byliśmy wtedy na romantycznym weekendzie w Toruniu i… nagle odbieramy telefon, że musimy się wyprowadzać. W tym mieszkaniu Wojtek mi się oświadczył, stamtąd ruszyliśmy do ślubu, tam spędziliśmy pierwsze wspólne święta, tam pojawiła się Rysia, nasz cudowny maine coon, mieliśmy kochanych sąsiadów, swoją parafię, swoje sklepy, parki…Oboje kochamy Czerniaków. To tutaj 11 lat temu wynajęłam pierwsze mieszkanie w Warszawie. Kiedy mnie Wojtek zaprosił do siebie pierwszy raz, dwie ulice od mojego pierwszego mieszkania w stolicy, byłam w szoku. To był znak.
Wojtek: Takie sytuacje rozmontowują mnie psychicznie. A kiedy jeszcze pojawił się pomysł, że może jednak spróbujemy kupić mieszkanie na kredyt, stwierdziłem, że zamykam się w szafie i nie wychodzę. Oczami wyobraźni widziałem te wielotygodniowe pielgrzymki po bankach, stosy dokumentów, petycje, szukanie. Wiedziałem, że od tej chwili już nie będę spał.
Dominika: Wojtek tak reaguje na stres.
Wojtek: Okazało się, że przeprowadziliśmy tę operację perfekcyjnie, od początku do samego końca, oczywiście z pomocą różnych ludzi po drodze.
Dominika: Tworzymy turbo duet od zadań specjalnych. Jak się coś wali, jesteśmy bardzo skupieni i robimy, co trzeba. Mnie wystarczy telefon i internet – załatwię wszystko.
Wojtek: Ja przygotowałem całą logistykę: ile czasu zajmie przetransportowanie czegoś stąd dotąd, jakie mogą po drodze wystąpić komplikacje. Piątego stycznia dostaliśmy telefon, czwartego kwietnia podpisaliśmy akt notarialny. Byłoby szybciej, ale czekaliśmy, aż wyprowadzą się poprzedni lokatorzy.
Dominika: Wystrój również jest dziełem Wojtka, on to ogarniał i wszystko wiedział: jakie meble kupić, gdzie je postawić, jaki ma być kolor ścian, pytał mnie tylko, czy mi się podoba. Jest nieprawdopodobny. W wyremontowanym mieszkaniu dwa tygodnie później urządziliśmy Święta Wielkanocne.
Wojtek: Może zabrzmi to pyszałkowato, ale mam momenty, kiedy myślę, że znam moją żonę lepiej, niż ona zna samą siebie. Bardzo często proponuję jej pewne rzeczy, które wiem, że przypadną jej do gustu, ale ona jest pełna sceptycyzmu, chodzi i mówi: „Boże, nie, nie… Olaboga, nie…” i trwa to kilka miesięcy”.
Dominika: A wtedy Wojtek mówi: „Dlaczego nie możesz mi zaufać?”.

Ogień i woda – sama Pani powiedziała.

Dominika: Mamy różne charaktery, różne zainteresowania, każdy potrzebuje dużo przestrzeni i tę przestrzeń dostaje. Ten związek jest tak udany i silny, bo my siebie bardzo szanujemy. Kiedy Wojtek mówi, że biega i będzie biegał codziennie, bo to kocha, to ja mu nie powiem: „Teraz już nie możesz, kochanie”. Nawet przez myśl mi to nie przejdzie. Chcę, żeby był szczęśliwy.

Ale nie zapomina Pani o sobie.

Dominika: Oczywiście, kocham swoją pracę ponad wszystko. Gram w tej chwili w Teatrze Fabryka Marzeń w dwóch spektaklach: „Szalone nożyczki” oraz „Chcesz się bawić? Zadzwoń!”, właśnie przygotowujemy trzeci. Jest to teatr prywatny, który polega na tym, że jeździmy po całej Polsce, gramy na największych scenach, a także za granicą dla Polonii. Ludzie się śmieją, bo gramy komedie, i za to nas kochają. Moja praca jest moją największą pasją. Ale jest też bardzo wymagająca. W sezonie, który trwa od września do czerwca, wyjeżdżam. W te najintensywniejsze miesiące czasami nie ma mnie w domu przez 20 dni. Wojtek wie, że mnie to uszczęśliwia.

Jak Pan to znosi?

Wojtek: Są momenty, kiedy mi to doskwiera. Zdarzyły się dwie takie 20-dniowe rozłąki i obie odbiły się na nas, ponieważ ja wtedy wracam mentalnie do tego życia, kiedy byłem sam. Układam wszystko po swojemu, wiem, że mogę robić to, co chcę, i świetnie sobie radzę. I kiedy Dominika w końcu wraca, muszę się z powrotem przestawić na życie we dwoje. To są takie szarpnięcia, co nie jest łatwe!
Dominika: My możemy zatęsknić za sobą. Kiedy po tygodniowej nieobecności wracam do domu o trzeciej nad ranem, otwieram drzwi, wchodzę do sypialni, gdzie Wojtuś razem z Rysią czekają na mnie i tylko otwierają jedno oko: „O, wreszcie jesteś” (śmiech). Wracasz do domu i ktoś na ciebie czeka. Wiesz, że cię kocha, przytuli…

Podoba się Panu żona na scenie?

Wojtek: Dominika jest rewelacyjną aktorką komediową. Ma niesamowity talent. Chciałbym, żeby zagrała kiedyś wielką rolę komediową na miarę Barei, która zapisze się w historii polskiego kina.

Każde zdjęcie Pana żony wywołuje w internecie lawinę komentarzy, nie zawsze pochlebnych. Musi Pan ją wspierać?

Wojtek: Ona sobie znakomicie z tym radzi i radziła, zanim mnie poznała. Świat byłby lepszy, gdyby części tych mediów w ogóle nie było, w związku z tym niespecjalnie mnie interesuje, kto i co tam wypisuje.
Dominika: Oprócz tego, że jestem aktorką, zdałam eksternistyczny egzamin aktorski w Związku Artystów Scen Polskich w 2012 roku. Chwalę się tym i szczycę, bo jest to jeden z najtrudniejszych i najważniejszych egzaminów w branży, bardzo trudno go zdać. Skończyłam też dziennikarstwo na WSD oraz kulturoznawstwo ze specjalizacją filmoznawstwo na SWPS, pracowałam w Polskiej Agencji Prasowej. Bywało tak, że rano szłam na konferencję TVN jako gwiazda serialu „Przepis na życie”, a po południu byłam na konferencji prasowej jako dziennikarka. Rano udzielałam wywiadów, po południu je przeprowadzałam. Media nie mają dla mnie tajemnic. Przeraża mnie jednak to, jak schamiały, i był moment, że przez to cierpiałam. Kiedy tyłam, wylał się na mnie taki hejt, że nie umiałam sobie z tym poradzić. Ale potem wszystko się zmieniło, teraz mam to w dupie.

Brzmi mocno i szczerze.

Dominika: Dostałam wszystko, co jest potrzebne do szczęścia. Mam cudownego, kochającego męża. Jestem wykształconą, mądrą, inteligentną, piękną kobietą, która wie, czego chce, i zawsze osiąga swoje cele. Nie potrzebuję nikomu niczego udowadniać. Temat wagi wzbudza w tym kraju chore emocje. Ale cieszę się i jest to dla mnie zaszczyt, że mogę stać na czele wszystkich dziewczyn plus size, które piszą do mnie, że dzięki mnie po 10 latach założyły kolorową sukienkę i uwierzyły w siebie. To jest najważniejsze.

Pani Dominika ma już wszystko. O czym Pan marzy?

Dominika: Nie! Jeszcze dzieciaka będziemy chcieli mieć.
Wojtek: Nie będziemy chcieli, tylko chcemy. Nie mam dużych marzeń. Kiedyś marzyło mi się, że będę bogaty, zdrowy i przystojny, ale zdałem sobie sprawę, że cokolwiek bym nie wymyślił, Pan Bóg na pewno ma dla mnie lepsze pomysły. Mam tylko jedno życzenie dla samego siebie: chciałbym przejść przez życie, nie krzywdząc ludzi, a jeżeli po drodze uda mi się zrobić coś dobrego, to już w ogóle super.
Dominika: Mój mąż jest bardzo mądrym człowiekiem.

No i proszę, puenta miała należeć do Pana, ale musiała wtrącić swoje trzy grosze.

Źródło: viva.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close