Zachód śledzi najnowsze wiadomości na Twitterze i Facebooku, ale jedyną infosferą, która naprawdę ma znaczenie w wojnie Rosji z Ukrainą, jest Telegram. Bardzo wiele zależy od tej platformy, którą Zachód nie do końca rozumie, podobnie zresztą jak człowieka, który za nią stoi, pisze w POLITICO Darren Lucaides, ekspert w dziedzinie nowych technologii.
Ta platforma komunikacyjna odgrywa od początku kluczową rolę w konflikcie, zarówno jako narzędzie państwowej propagandy i dezinformacji, jak i nieocenione źródło informacji dla zwykłych Ukraińców i Rosjan.
Oznacza to, że wiele zależy od firmy i aplikacji, która na Zachodzie jest słabo rozumiana. A jak pokazał założyciel firmy Paweł Durow, który w zeszłym tygodniu rozważał zablokowanie Telegramu w obu krajach, wiele tam zależy od decyzji jednego człowieka.
28 lutego urodzony w Rosji przedsiębiorca ujawnił, że zastanawia się nad ograniczeniem swojej platformy w Ukrainie i w Rosji. Na swoim publicznym rosyjskojęzycznym kanale, który ma 650 tys. subskrybentów, napisał, że obawia się, iż Telegram „coraz bardziej staje się źródłem niesprawdzonych informacji”.
Zaapelował do użytkowników z Rosji i Ukrainy, aby byli podejrzliwi wobec wszelkich informacji, na które natkną się na platformie i zaznaczył, że nie chce, aby Telegram był wykorzystywany do zaostrzania konfliktów lub „podżegania do nienawiści etnicznej”.
Kluczowe stwierdzenie pojawiło się na końcu: „W przypadku eskalacji sytuacji, rozważymy możliwość częściowego lub całkowitego ograniczenia działania kanałów Telegramu w zaangażowanych krajach na czas trwania konfliktu”.
Słowa Durowa szybko wywołały lawinę negatywnych komentarzy i „dislajków” na jego kanale – miejscu, w którym polubienia od wielbiących go fanów zwykle znacznie przeważają nad wszelkimi negatywnymi opiniami – a niektóre kanały w Ukrainie skrytykowały to jako domniemaną „cenzurę”.
Niewiele ponad pół godziny później Durow wycofał się z tego zamiaru. Ale szkoda już się stała. W ciągu jednego dnia jego pierwotny post został obejrzany 6 mln razy i zebrał ponad 50 tys. głosów sprzeciwu.
Swoboda dezinformacji
W miarę postępów wojny Twitter, Facebook i tradycyjne serwisy informacyjne starały się ograniczać rosyjskie media państwowe i dezinformację. Jednak na Telegramie, który szczyci się globalną bazą co najmniej 500 mln użytkowników i który obserwuje prawie każdy człowiek w Ukrainie i Rosji, dezinformacja nadal rozprzestrzenia się swobodnie, a Durow przyznaje, że firma nie jest w stanie tego powstrzymać.
Wiele prokremlowskich kanałów, udających otwarte źródła informacji, dodało do swoich nazw literę „Z” – taki sam znak widnieje na niektórych rosyjskich pojazdach wojskowych – a dezinformacja z kanałów powiązanych z Kremlem jest przenoszona na inne platformy i rozpowszechniana na całym świecie.
I choć Telegram dołączył do innych platform, zakazując kanałów Russia Today w Europie, zgodnie z sankcjami Unii Europejskiej, nie zrobił tego ani w Rosji, ani w Ukrainie, czyli na dwóch terytoriach, które mają znaczenie w tej wojnie.
W międzyczasie, gdy Rosja zaczęła blokować platformy mediów społecznościowych i zachodnie media, wicepremier Dmitrij Czernyszenko podjął działania mające na celu „ochronę” rosyjskiej sieci, wydając jedno szczególnie zaskakujące polecenie. 6 marca na oficjalnym kanale rosyjskiego rządu na Telegramie pojawiła się informacja, że „agencjom rządowym zaleca się założenie kont w Telegramie i VKontakte”, rosyjskim portalu społecznościowym, którym w latach 2006-2014 kierował Durow.
Dziwne relacje Durowa z Kremlem
Sam Durow to enigmatyczny 37-letni emigrant, który od lat nie udzielił żadnego wywiadu. Jednak pomimo tego, że sam siebie przedstawia jako półdysydent, który uciekł z kraju pod presją władz, jego relacje z Kremlem pozostają dość niejednoznaczne.
W 2012 r., kiedy Durow był jeszcze dyrektorem generalnym VKontakte, rosyjska „Nowaja Gazieta” opublikowała rzekomą korespondencję między nim a Władisławem Surkowem, ówczesnym zastępcą szefa sztabu prezydenta Rosji Władimira Putina, która sugerowała, że firma przekazywała informacje o użytkownikach na żądanie władz.
Durow zaprzeczył tym twierdzeniom, ale później przyznał, że spotkał się z Surkowem kilka razy.
Jeśli chodzi o Telegram, jego niewielki zespół superinżynierów pokonał w 2018 r. próbę zablokowania aplikacji przez rosyjski urząd regulacji telekomunikacji Roskomnadzor. Wydaje się jednak, że po zniesieniu zakazu w 2020 r. obie strony doszły do porozumienia.
Podczas wyborów parlamentarnych w Rosji w 2021 roku Telegram blokował treści i kanały oferujące narzędzia do prowadzenia kampanii wyborczych, w tym instrumenty wykorzystywane przez lidera opozycji Aleksieja Nawalnego.
Durow obwiniał później Google i Apple o rzekomą uległość wobec Kremla. Telegram mocno zależy od tych firm, bo udostępniają jego aplikację w swoich sklepach online.
Główne źródło informacji w Ukrainie
Po drugiej stronie konfliktu Ukraińcy nadal polegają na Telegramie jako głównym źródle informacji.
W kolejnym poście na swoim anglojęzycznym kanale na Telegramie Durow zapewnił ukraińskich użytkowników, że ich dane są bezpieczne, jednocześnie błędnie sugerując, że został wcześniej zwolniony z VKontakte za odmowę przekazania danych ukraińskich użytkowników podczas protestów w 2014 r.
Jednak wiara Ukraińców w Telegram, z którego korzysta ponad 70 proc. ludzi w tym kraju, może okazać się ryzykowna.
Od momentu powstania w 2013 r. Telegram był agresywnie reklamowany jako aplikacja szyfrowana i dbająca o prywatność, a media wciąż opisywały go błędnie jako „aplikację do szyfrowania wiadomości”.
Jednak oprócz tego, że jest to w równym stopniu sieć społecznościowa, co aplikacja do przesyłania wiadomości, czaty przechowywane są na serwerach w chmurze, a eksperci mają wątpliwości co do tego, jak bezpieczne jest to rozwiązanie.
Telegram „jest domyślnie bazą danych w chmurze z kopią w formacie plaintext każdej wiadomości, którą każdy kiedykolwiek wysłał lub odebrał”, ostrzegł założyciel serwisu Signal Moxie Marlinspike w jednym z niedawnych tweetów.
I choć rzecznik Telegramu zdementował te twierdzenia, to były pracownik firmy Anton Rozenberg, który mieszka w Rosji, powtórzył obawy Marlinspike’a. – Nie możemy wykluczyć, że Ukraińcy (jak również inni użytkownicy) korzystają z Telegramu ze względu na jego wygodę, błędnie sądząc, że jest on niezawodny i bezpieczny, podczas gdy ich dane mogą być dostępne dla pracowników Telegramu i przekazane stronie trzeciej – powiedział w rozmowie ze mną.
Inni byli pracownicy również wyrazili zaniepokojenie możliwością, że Telegram może potencjalnie czytać wiadomości użytkowników.
Większa kontrola zarówno nad Durowem, jak i jego platformą jest pilnie potrzebna, ponieważ wojna Rosji z Ukrainą wciąż się nasila. Próby oczyszczenia internetu z propagandy, podejmowane przez zachodnie rządy i firmy technologiczne, będą miały jedynie symboliczny charakter, dopóki Telegram pozostanie prawdziwym cyfrowym frontem walki między Rosją a Ukrainą.
Źródło: onet.pl
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji (MSWiA) wprowadziło nowe regulacje, które nakładają obowiązek montażu autonomicznych czujek…
Tragiczne wieści po zatruciu chlorem ośmiorga dzieci na basenie w Ustce. Eska informuje, że kolejny…
Miłosne perypetie Jarusia z “Chłopaków do wzięcia” są bardzo przewrotne. Uczestnik kultowego programu najpierw długo…
Krzysztof Ibisz postanowił podzielić się z fanami kilkoma ważnymi nowinami. Prezenter przy okazji zdradził płeć…
Wokół Ivana Komarenko w ostatnich latach narasta coraz więcej kontrowersji. Muzyk najpierw sprzeciwiał się szczepieniom…
Podobnie jak żona nie doczekał ukarania winnych śmierci ich syna Piotra, najmłodszej ofiary stanu wojennego…
Leave a Comment