Polityczny los Rady Wolności Słowa, czyli pomysłu resortu sprawiedliwości na walkę z cenzurą i blokowaniem treści w internecie przez serwisy społecznościowe nie jest wcale taki pewny. Z informacji Onetu wynika, że choć po wielu miesiącach w rządzie doszło w tej sprawie do tymczasowego zawieszania broni, to wciąż pomysł ten budzi wiele kontrowersji w pozostałych ministerstwach, które z zaskoczeniem przyjęły nagłe odmrożenie prac legislacyjnych nad tymi rozwiązaniami.
Jak bumerang wraca projekt tzw. ustawy wolnościowej, o której po raz pierwszy bardzo głośno zrobiło się na przełomie ubiegłego roku, kiedy minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro przedstawiał na konferencji prasowej jej główne założenia.
Wówczas tłumaczył, że aby obywatele Polski mogli mieć zagwarantowane „podstawowe prawa”, o których mówi polska konstytucja, konieczne jest stworzenie ram prawnych, wymuszających od „globalnych graczy”, tj. Facebooka, Twittera czy Google, respektowanie tego prawa. – Dziś nie ma tego rodzaju skutecznych narzędzi, dziś media społecznościowe decydują same, jakie treści będą cenzurowane, usuwane – wskazywał.
Rada Wolności Słowa
Tak jak wtedy, tak i dziś projekt ten zakłada powołanie Rady Wolności Słowa, w której łącznie z przewodniczącym zasiądzie pięciu członków. Nie będą mogli w niej zasiadać co prawda np. czynni posłowie, senatorowie czy posłowie do Parlamentu Europejskiego, ale jej członkowie mają być wybierani przez Sejm. Co do zasady wybrani powinni być 3/5 głosów, ale w ostateczności wystarczy zwykła większość. W praktyce oznacza to, że wskazani zostaną ci kandydaci, których zaakceptuje rządząca większość.
W myśl projektu użytkownicy portali społecznościowych będą mogli m.in. zaskarżać decyzje o zablokowaniu lub usunięciu ich konta do Rady Wolności Słowa, która jeśli uzna skargę za zasadną, będzie mogła nakazać niezwłoczne przywrócenie zablokowanej treści lub konta, a także nałożyć karę od 50 tys. zł do 50 mln zł na właściciela portalu.
Nowe przepisy nie precyzują jednak, w jaki sposób Rada będzie egzekwować na „globalnych graczach” swoje decyzje i zapłaty nakładanych kar. Tutaj – jak słyszymy w MS – z pomocą przyjść ma unijne rozporządzenie, które od wielu miesięcy jest przedmiotem gorących dyskusji w samej Unii o tym, jak chronić się przed tzw. cenzurą nakładaną przez właścicieli portali społecznościowych. Lecz nikt tak naprawdę dzisiaj nie wie, kiedy to nowe unijne prawo zostanie przyjęte i kiedy oraz czy wejdzie w życie. Bez niego wyegzekwowanie czegokolwiek od takich gigantów jak Facebook czy YouTube będzie w zasadzie niemożliwe. Chyba że ma pełnić zupełnie inną rolę.
W projekcie ustawy znalazł się także zapis mówiący o chronieniu nas przed rozpowszechnianiem treści o charakterze bezprawnym oraz przed dezinformacją, której autorzy dużo miejsca poświęcili w uzasadnieniu do projektu. Analizując jedynie powierzchownie te zapisy, można odnieść wrażenie, że pod dezinformację można zaliczyć w zasadzie każdą treść, która z różnych powodów nie odpowiada osobom skarżącym. Co otwiera dość szeroko furtkę choćby politykom, którym wiele publikowanych treści może zwyczajnie nie odpowiadać.
Co ciekawe w obecnej wersji projektu brakuje zapisu, który budził jedne z największych kontrowersji i jego zniknięcie raczej nie jest przypadkowe. Chodzi o zapis, w myśl którego o natychmiastowym nakazaniu usługodawcy zablokowania danej treści decydować miałby prokurator. Wówczas autorzy projektu tłumaczyli, że takie kompetencje śledczy mieliby wyłącznie w przypadku zamieszczenia w sieci treści będących przestępstwem, jednak w opinii ekspertów taki zapis wprost kłócił się z zasadą wolności słowa. A to dlatego, że podane przez autorów ustawy kryteria, na podstawie których prokurator mógłby wkroczyć do gry, były absolutnie nieostre i niedookreślone.
Ale nie te najważniejsze zapisy budzą w samym rządzie największe emocje, które doprowadziły do zablokowania na długie miesiące prac nad tymi przepisami. Dotychczasowe prace nad tzw. ustawą wolnościową to historia o tym, jak rząd walczy sam ze sobą o to, kto ma sprawować realną władzę nad internetem w Polsce.
Sabotaż i przecieki do mediów
Oskarżenia o blokowanie prac legislacyjnych, sabotaż i przecieki do mediów – tak wyglądają od kuchni rządowe prace nad tą ustawą, o których dość szczegółowo pisaliśmy w Onecie na początku lutego br. I choć polityczne „zielone światło” Zbigniew Ziobro otrzymał wówczas od samego prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, to na jego drodze na długie tygodnie stanął sam premier Mateusz Morawiecki, pełniący formalnie obowiązki także ministra cyfryzacji. Opisując to, jak Kancelaria Premiera walczy z resortem sprawiedliwości, śmiało można postawić tezę o ostrym konflikcie, czy wręcz wojnie o to, kto ma w rządzie sprawować władzę nad internetem w Polsce.
To wrażenie potęguje tym bardziej fakt, iż w Kancelarii Premiera także od wielu miesięcy – o czym także pisaliśmy wcześniej w Onecie – trwają prace nad zupełnie innym rozwiązaniem, dającym rządowi możliwość „wyłączenia” całego internetu w kraju jedną decyzją ministra. Chodzi o nowelizację ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa, która pierwotnie zakładała, że minister odpowiedzialny za cyfryzację będzie mógł wydać tzw. polecenie zabezpieczające, a więc np. nakazać operatorom telekomunikacyjnym zablokowanie połączeń z określonymi adresami IP lub stronami internetowymi. W praktyce oznaczałoby to, że minister cyfryzacji, którym dzisiaj jest formalnie premier Morawiecki, sam mógłby w każdej chwili „wyłączyć” internet, nie podając przy tym uzasadnienia.
Impas przerwany
Z naszych informacji wynika, że kluczową rolę w przerwaniu tego impasu między Morawieckim a Ziobro odegrał Janusz Cieszyński powołany nie tak dawno na sekretarza stanu ds. cyfryzacji w Kancelarii Premiera. Jak wynika z informacji Onetu, to właśnie Cieszyński miał przekonać premiera do tego, aby odmrozić tzw. ustawę wolnościową i wprowadzić do niej masę koniecznych poprawek. Jednocześnie przyjmując stanowisko resortu sprawiedliwości w tej sprawie, jako oficjalne stanowisko rządu.
Co Cieszyński otrzymał od „ziobrystów” w zamian? To pozostaje jak na razie tajemnicą, choć – jak słyszymy w KPRM – w najbliższym czasie zakończyć się mają prace właśnie nad nowelą o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa, tak aby jeszcze w tym roku trafił on do Sejmu. Zapis o tzw. poleceniu zabezpieczającym w projekcie pozostał.
To, co może jednak ponownie spowolnić prace nad tzw. ustawą wolnościową to uwagi, jakie do tego projektu mogą wnieść poszczególne resorty i organizacje pozarządowe, w których – jak dowiaduje się Onet – dość mocno zawrzało, kiedy w czwartek projekt ten trafił niespodziewanie do wykazu prac rządu. Na wniesienie swych uwag poszczególnie podmioty mają 21 dni.
Źródło: onet.pl
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji (MSWiA) wprowadziło nowe regulacje, które nakładają obowiązek montażu autonomicznych czujek…
Tragiczne wieści po zatruciu chlorem ośmiorga dzieci na basenie w Ustce. Eska informuje, że kolejny…
Miłosne perypetie Jarusia z “Chłopaków do wzięcia” są bardzo przewrotne. Uczestnik kultowego programu najpierw długo…
Krzysztof Ibisz postanowił podzielić się z fanami kilkoma ważnymi nowinami. Prezenter przy okazji zdradził płeć…
Wokół Ivana Komarenko w ostatnich latach narasta coraz więcej kontrowersji. Muzyk najpierw sprzeciwiał się szczepieniom…
Podobnie jak żona nie doczekał ukarania winnych śmierci ich syna Piotra, najmłodszej ofiary stanu wojennego…
Leave a Comment