We wtorek w decydującym meczu o Puchar Polski zmierzą się Raków Częstochowa i Lech Poznań. I można być pewnym, że bez względu na wynik nic nie przebije dramaturgii i tragedii towarzyszącej finałowi sprzed 42 lat – 9. maja 1980 roku. Tą datę starsi kibice Legii Warszawa i Lecha Poznań zapamiętali na zawsze. Tego dnia w Częstochowie doszło do najbardziej krwawego finału Pucharu Polski w historii tych rozgrywek.
Warszawianie pokonali Kolejorza 5:0, jednak boiskowe wydarzenia zeszły na dalszy plan, bo w wyniku regularnej wojny pseudokibiców śmierć poniosły przynajmniej trzy osoby. – To ten mecz był zarzewiem nienawiści jaką darzą się kibice obu klubów. Raz w życiu zagrałem w spotkaniu, któremu towarzyszyła tak tragiczna otoczka i więcej na pewno nie dałbym się namówić na występ wiedząc, że ten puchar został naznaczony ludzką krwią – opowiada Faktowi Adam Topolski kapitan Legii i zdobywca trzeciego gola w tamtym finale PP.
Do pierwszych bijatyk doszło kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem sędziego, a największa awantura miała miejsce na drodze do Sanktuarium ojców Paulinów, gdzie znajduje się… cudowny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.
Bitwa na drodze do kościoła
– Tam był taki szeroki chodnik, którymi co roku maszerowali pielgrzymi. I to na nim, u podnóża wzgórza, gdzie jest Sanktuarium, spotkały się kilkusetosobowe grupy kibiców Legii i Lecha. Doszło do wielkiej bójki, w wyniku której ponoć śmierć poniosło trzech fanów, choć po meczu docierały do nas informacje, że ofiar mogło być sześć, siedem – wspomina Topolski.
– Niespokojnie było też na trybunach. Moja żona z sześcioletnim synem siedziała na trybunie centralnej. Sektor z lewej strony zajmowali fani Legii, a z prawej sympatycy Lecha. Obie grupy chciały się do siebie przedostać. Na głowami ludzi zgromadzonych na „centralnej” fruwały butelki, fragmenty ławek i płyt chodnikowych. Żona mi opowiadała, że cudem nie dostała butelką w głowę. My już na rozgrzewce czuliśmy, że stało się coś złego. Atmosfera na stadionie była bardzo napięta, wyczuwaliśmy, że coś złego wisi w powietrzu. Organizatorzy totalnie dali ciała. Nie potrafili nawet po przeciwnych stronach usadzić zantagonizowanych grup kibiców. Tylko przydzielili im miejsca po dwóch stronach trybuny centralnej. Totalny absurd. Dopiero tuż przed meczem ściągnięto posiłki milicji i wojska z Sosnowca i Górnego Śląska – mówi nam ówczesny kapitan Legii.
Sytuację na trybunach opanowały dopiero owiane złą sławą, słynące z brutalności oddziały szturmowe ZOMO. A po meczu świadome własnych błędów władze partyjne zatuszowały fakt, że doszło do ofiar śmiertelnych. Na polecenie kacyków z PZPR w reżimowych mediach pojawiły się tylko lakoniczne informacje: „…za plecami prawdziwych sympatyków do Częstochowy zjechały męty i mąciciele, dla których sposobem wyżycia się nie jest doping, lecz wszczynanie bójek, awantur, niszczenie prywatnego i społecznego mienia…”. (cytat za Legia.com)
Pojedynek szwagrów
W pamięci obserwatorów i uczestników spotkania w Częstochowie pozostaną przede wszystkim bitwy pseudokibiców. Niewielu pamięta, że do rodzinnego pojedynku doszło za to na boisku. Na przeciwko siebie stanęli Adam Topolski z Legii i jego szwagier, broniący bramki Lecha Piotr Mowlik.
– Wiadomo, Adaś był od strzelania, ja od bronienia. Pokonał mnie pięknym strzałem z rzutu wolnego z ponad 20 metrów. To była bramka na 3:0 dla Legii. Potem Romek Chojnacki nie trafił w bramkę z karnego. Gdyby strzelił na 1:3, wówczas podjęlibyśmy jeszcze walkę, a tak dobili nas kolejnymi dwiema bramkami. Może mecz miałby inny przebieg, gdyby nie poważna kontuzja, jakiej nabawił się nasz napastnik Rysio Szpakowski, który nieprzytomny został odwieziony do szpitala – relacjonuje nam Piotr Mowlik.
– Szpakowski chciał uderzyć piłkę „szczupakiem”. Szybszy był Paweł Janas, który wybił futbolówkę, a Rysiek trafił głową w nogę „Janosika”. Siła uderzenia była tak silna, że poznaniak został na sygnale odwieziony do szpitala i przez kilka dni nie było z nim kontaktu – opowiada Adam Topolski.
Wojna domowa
W pogromie Lecha wiodący udział mieli pochodzący z Wielkopolski Topolski i ulubieniec poznańskich kibiców, odsługujący w Legii służbę wojskową Mirosław Okoński. Obaj zdobyli po golu dla „wojskowych”. – Wiadomo, kibice mieli do nas trochę pretensji. U mnie w domu pół rodziny mnie kochało, a pół nienawidziło. Meczowe emocje udzieliły się również małżonkom – mojej Urszuli i jej siostrze Dorocie, która wyszła za Piotrka Mowlika – śmieje się pan Adam.
– Raz my wygrywaliśmy z Legią, raz oni z nami. W Częstochowie nas rozbili, ale Adam jakoś specjalnie mi nie dokuczał. Obaj chcieliśmy zaprezentować się jak najlepiej. Udało się Adamowi i brawa dla niego – mówi bramkarz Lecha. – Jaki będzie wynik w poniedziałek? Serce chciałoby żeby wygrał Lech, ale tak na rozum, to więcej walorów piłkarskich ma Raków. To bardzo zgrany i dobrze rozumiejący się kolektyw. Nie podam konkretnego wyniku, ale uważam, że o wszystkim może zdecydować jedna bramka – kończy Piotr Mowlik.
Źródło: fakt.pl
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji (MSWiA) wprowadziło nowe regulacje, które nakładają obowiązek montażu autonomicznych czujek…
Tragiczne wieści po zatruciu chlorem ośmiorga dzieci na basenie w Ustce. Eska informuje, że kolejny…
Miłosne perypetie Jarusia z “Chłopaków do wzięcia” są bardzo przewrotne. Uczestnik kultowego programu najpierw długo…
Krzysztof Ibisz postanowił podzielić się z fanami kilkoma ważnymi nowinami. Prezenter przy okazji zdradził płeć…
Wokół Ivana Komarenko w ostatnich latach narasta coraz więcej kontrowersji. Muzyk najpierw sprzeciwiał się szczepieniom…
Podobnie jak żona nie doczekał ukarania winnych śmierci ich syna Piotra, najmłodszej ofiary stanu wojennego…
Leave a Comment