Śpiwór, buty, kurtki, skarpetki, folia NRC, batony energetyczne, woda, podpaski, coś ciepłego… Lista rzeczy, które trzeba zabrać do lasu na pomoc migrantom i uchodźcom, jest ogromna. Wielodniowa poniewierka po polsko-białoruskim pograniczu doprowadziła ich na skraj wyczerpania. Są wychłodzeni, zmęczeni, spragnieni, głodni. Pomocy nie starcza dla wszystkich. – To, co mną wstrząsa, to jest taka bezsilność. Nasza bezsilność, ich bezsilność – mówi Andrzej, wolontariusz z Warszawy w rozmowie z portalem Gazeta.pl.
Z Andrzejem, z „Grupy Granica”, rozmawiamy w Puszczy Białowieskiej. Na kilka dni rzucił swoje obowiązki i przyjechał pomagać uchodźcom wraz z kolegami i koleżankami z organizacji. Codziennie patroluje miejscowości w pobliżu strefy stanu wyjątkowego. Pada deszcz. Mimo ciepłych kurtek przenikliwy chłód daje się ostro we znaki. Piękna zazwyczaj puszcza wydaje się dziś mrocznym, nieprzyjaznym miejscem.
Na granicy. Wolontariusze pomagają uchodźcom
Deszcz w ciągu dnia i przymrozek w nocy oznaczają większą liczbę znajdywanych ciał, więcej martwych osób
– mówi Andrzej, nie kryjąc emocji. Godziny spędzone w lesie i na nocnych interwencjach dają się mocno we znaki. To nie tylko ciężka fizyczna praca, ale też wielkie psychiczne obciążenie. Emocje muszą wreszcie znaleźć ujście.
Trzęsący się ludzie, w których oczach widać tylko strach, to jest coś, na co nie powinienem potrzeć. Nikt nie powinien, bo takich sytuacji nie powinno być. To, co mną wstrząsa, to jest bezsilność. Nasza bezsilność, ich bezsilność. Bycie razem w tej bezsilności. Oni walczą o życie. My tam przychodzimy na chwilę. Dajemy im te rzeczy. To jest strasznie mało
– mówi wolontariusz z Warszawy, który z trudem powstrzymuje łzy.
Plecak ratujący życie
Czterystukilometrowy pas przygraniczny oddzielający Polskę od Białorusi próbują codziennie sforsować setki osób. Zwykle bez powodzenia. Uchodźcy i migranci są „odbijani” od jednej granicy do drugiej. Od Polski do Białorusi. To graniczny „ping-pong”, który zabiera godność, upadla i często zabija. Osoby pochodzące z Iraku, Afganistanu oraz Turcji do naszego kraju przedostają się w stanie skrajnego wyczerpania.
To jest dramat, to jest absurd, to jest cyrk Monty Pythona. To się w pale nie mieści, bo ci ludzie nie powinni tam być
– mówi Andrzej. Po otrzymaniu sygnału (np. informacji od miejscowych, komunikatu w sieci) zaczyna się gra z czasem. Jeśli pierwsza będzie Straż Graniczna, to może skończyć się to tzw. push-backiem, czyli cofnięciem na granicę. Czasem wolontariusze są szybsi. Wtedy jest szansa na pomoc. Na akcje w lesie trzeba się jednak solidnie przygotować. Najpierw przeprowadzić wywiad, ustalić liczbę osób i skład grupy. Dowiedzieć się, czy są tam kobiety, dzieci, osoby starsze lub chore. Plecak pakuje się pod konkretną grupę. Wiele produktów jest jednak uniwersalnych.
Śpiwór, buty, skarpetki, folia NRC, która zatrzymuje ciepło, batony energetyczne, konserwa. Podpaski, jeżeli w grupie są kobiety, czapki, buty dla dzieci. Do tego dochodzi ciepły posiłek, który staramy się przez cały czas utrzymywać w pogotowiu. On jest pakowany, wraz ze sztućcami, w ostatniej chwili
– opowiada Andrzej, pokazując zawartość plecaka. Niezwykle ważna jest też butelka mineralnej, bo uchodźcy często piją wodę prosto z bagien. Dochodzi wtedy do ciężkich zatruć. Nie wolno zapomnieć o sprzęcie elektronicznym, m.in. powerbankach. Najważniejsze, aby nie urwał się kontakt – to często dosłownie kwestia życia lub śmierci.
Mogą nam powiedzieć, gdzie mamy wezwać karetkę, gdzie mamy ich szukać
– mówił. Już na miejscu ratownicy muszą szybko zaspokoić podstawowe ludzkie potrzeby. Ogrzać, napoić, nakarmić. Obładowany plecak waży kilka, kilkanaście kilogramów. Sprzętu jest i tak zwykle za mało.
To jest zestaw jednoosobowy, dla kobiety z dzieckiem, i to też niepełny. Do tego powinniśmy doładować słoik jedzenia i termos. I tak często dowiadujemy się, że jest 25 osób. A nas jest trójka
– dodaje Andrzej w rozmowie z portalem gazeta.pl. Serca dla osób na granicy nie szczędzi wiele osób na Podlasiu. Często jest to pomoc najbardziej szlachetna; konkretna, niezabiegająca o rozgłos i chwałę.
Mamy wiele informacji, że ludzie, którzy mieszkają w tych lasach albo nieopodal pomagają non stop i nikt o tym nie słyszy. Jest to cicha pomoc
– mówi Andrzej. Wolontariusz nie ma jednak ani krzty zrozumienia dla działań polskich władz.
Trzeba się skupić na politykach, którzy doprowadzili do tej sytuacji i nie szukają rozwiązania. Nie traktują ich jako ludzi, tylko jako element wymyślonej wojny. Ale skoro chcą iść w wojenną narrację, są to zbrodnie wojenne i oni skazują tych ludzi na śmierć
– podkreśla. Jego zdaniem rozwiązanie jest proste – wystarczy nie robić push-backów oraz respektować prawo (m.in. azylowe czy konwencje genewskie).
To nie są wymysły z kosmosu, że w XXI w. ludziom, którzy umierają w lesie, można zapewnić dach nad głową, jedzenie i traktować ich jak ludzi. To nie jest szalony pomysł nawet w kraju rządzonym przez prawicowy rząd. Jest też kwestia „chrześcijańskiej wrażliwości”, jeżeli oni odwołują się do tych wartości czy „polskiej gościnności”, jeżeli odwołują się do tej tradycji
– podkreślił Andrzej.
Źródło: gazeta.pl
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji (MSWiA) wprowadziło nowe regulacje, które nakładają obowiązek montażu autonomicznych czujek…
Tragiczne wieści po zatruciu chlorem ośmiorga dzieci na basenie w Ustce. Eska informuje, że kolejny…
Miłosne perypetie Jarusia z “Chłopaków do wzięcia” są bardzo przewrotne. Uczestnik kultowego programu najpierw długo…
Krzysztof Ibisz postanowił podzielić się z fanami kilkoma ważnymi nowinami. Prezenter przy okazji zdradził płeć…
Wokół Ivana Komarenko w ostatnich latach narasta coraz więcej kontrowersji. Muzyk najpierw sprzeciwiał się szczepieniom…
Podobnie jak żona nie doczekał ukarania winnych śmierci ich syna Piotra, najmłodszej ofiary stanu wojennego…
Leave a Comment