— Mówienie, że to rząd sprawił, że nie ma u nas obozów dla uchodźców, to jest po prostu kłamstwo, nadużycie i na koniec obrażanie tych wszystkich, którzy spędzali po 24 godziny na dobę w tych miejscach, gdzie te kobiety z dziećmi z Ukrainy wysiadały z pociągów czy autobusów. To przecież „zwykli” ludzie stali na dworcach z ciepłą herbatą i kanapkami — podkreśla w rozmowie z Onetem Jurek Owsiak, szef Fundacji WOŚP.
Piotr Halicki/Onet: Padł kolejny rekord — kilka dni temu ogłosiliście, że podczas 30. Finału WOŚP zebranych zostało 224 mln 376 tys. 706 zł i 35 groszy. To o ponad 13 mln zł więcej niż rok temu. Jak to możliwe, przecież akcja prowadzona była w warunkach pandemii i spowodowanego przez nią kryzysu?
Jurek Owsiak: Nawet nie ogłaszaliśmy tego jako rekord, podaliśmy po prostu dokładną sumę. Ale rzeczywiście, tak wyszło, że to najwyższa kwota w historii Finałów. To potwierdza ogromne zaufanie społeczeństwa do Orkiestry. Ten rok, choć covidowy, był bardzo aktywny, nie zwalnialiśmy tempa, kupowaliśmy dużo sprzętu.
To był także rok, który pokazywał, jak nasza Fundacja dba o ratowników medycznych. Tuż przed Finałem zrobiliśmy bezprecedensowe zakupy dla kilkudziesięciu stacji pogotowia — urządzenia USG Fast, torby pediatryczne czy kompresje do prowadzenia masażu klatki piersiowej. To taki nasz sygnał dla ratowników: wiemy, że ciężko pracujecie, że robicie niesamowitą robotę, że jesteście trochę, a może i bardzo, opuszczeni przez system. I ludzie to widzą, że ten 30. rok naszego działania nie zmienia się.
„Psy szczekają, a nasza karawana jedzie dalej”
No właśnie, obchodzicie jubileusz 30 lat działalności. Rozumiem, że chodzi o to, iż przez ten czas zapracowaliście na to zaufanie?
W sumie to tak. Nic się nie dzieje w jednej chwili, trzeba na to długo pracować. Myśmy naprawdę się bali, czy te blisko 211 mln z zeszłego roku jest w ogóle do przekroczenia, już nie mówiąc o pobiciu tego rekordu. Ale okazuje się, że się dało. Pamiętajmy też, że nasza Fundacja przez cały rok prowadzi osiem dużych programów medycznych. To jest nasza codzienność. Nie musimy już nawet o tym mówić, przypominać, bo to jest widoczne.
Czyli to jest tak, że każdy widzi gdzieś to charakterystyczne serduszko WOŚP na co dzień, a więc ma świadomość, że działacie także w ciągu całego roku, nie tylko od święta?
Dokładnie. Każdy zdaje sobie sprawę, że konsekwencją wrzucenia złotówki do puszki naszego wolontariusza jest to, że to serduszko widzimy, kiedy jest ono potrzebne. Widzimy je, kiedy jest badanie słuchu naszego dziecka, kiedy jest diagnozowane i sprzęt medyczny ratuje mu życie. Ale też widać je na sprzęcie dla seniorów, dla babci i dziadka, którzy leżą na łóżku obrandowanym naszym serduszkiem.
To jest pewność, stabilność i spokój, że żadna złotówka ze zbiórki nie została zmarnowana. Tak więc, choćby nie wiadomo co się działo — „psy szczekają, a nasza karawana jedzie dalej”, chociaż, co ważne, przy pełnym rozsądku. Pasuje tu hasło naszego ostatniego Finału — „przejrzyj na oczy”, bo ludzie widzą nasz sprzęt. I z wielką przyjemnością po raz kolejny ogłosiliśmy wynik naszej zbiórki.
Jako Orkiestra bardzo szybko zareagowaliście na kryzys spowodowany inwazją Rosji na Ukrainę, kupując sprzęt medyczny i inne przedmioty potrzebne mieszkającym tam i walczącym o niepodległość ojczyzny ludziom. Co do tej pory kupiliście?
Rzeczywiście, nasza reakcja była natychmiastowa. Zrobiliśmy coś, na czym się dobrze znamy i wiemy jak to robić — czyli pozyskiwanie sprzętu medycznego. Do tej pory kupiliśmy 1057 urządzeń za 118 mln 175 tys. 74 zł i 44 grosze. To są m.in. takie urządzenia, jak kardiomonitory, aparaty do znieczulenia, rentgeny jezdne, z ramieniem C czy przyłóżkowe, respiratory, USG, pompy strzykawkowe. Czyli mówiąc krótko: nie drobiazgi, tylko poważny sprzęt. Ale też prawie trzy tys. specjalnych toreb z osobistymi środkami medycznymi i opatrunkami dla żołnierzy, które pomagają w sytuacjach ekstremalnych i zagrożenia życia. Jeden taki pakiet kosztuje tysiąc zł.
Do jakich miejsc w Ukrainie to dostarczyliście?
To wszystko trafiło do Użhorodu, Równego, Tarnopolu, Łucka, Czerwonogrodu, Nowowołyńska, Kijowa, Odessy, Jaworowa, Chmielnickiego. Kiedy sprzęt dojeżdża do szpitala, personel jest zachwycony, że dotarł do nich tak trudny i wartościowy transport. Oczywiście nie mówimy o tych dostawach, dopóki nie dotrą na miejsce, dla bezpieczeństwa. Pokwitowaniem, że wszystko jest już na miejscu, są zdjęcia. I to jest niesamowite, bo widzimy na nich np. panie w bojówkach i innych wojskowych ubraniach, które są pewnie pielęgniarkami czy salowymi z danego szpitala. Jesteśmy szczęśliwi, że od ponad dwóch tygodni te transporty docierają do celu.
„Nie zostawiamy tego nigdzie w magazynie, wieziemy pod drzwi szpitala”
Jak przebiegają te akcje? Bo to jednak teren, na którym trwa wojna, wcale nie jest takie oczywiste, że transport dotrze do celu.
Każdy z nich wieziemy pod dokładny adres. Nie zostawiamy tego nigdzie w żadnym magazynie, tylko wieziemy pod same drzwi szpitala. Na razie żaden sprzęt się nie zmarnował, to znaczy — odpukać — żaden szpital z nim nie został zbombardowany. Do każdego z takich transportów dołączamy dużo środków medycznych, dezynfekujących, ładujemy te samochody do oporu, zgodnie ze specyfikacją i one dzięki transportowi organizowanemu przez polskie firmy, ale też kierowcom ukraińskim, trafiają na miejsce. Potem lekarze lub dyrektorzy szpitali piszą np. „dziękujemy, marzyliśmy o takim sprzęcie od 10 lat”. Oprócz tego kupujemy też sprzęt dla polskich szpitali. Tydzień temu w piątek przekazaliśmy karetkę za 609 tys. zł dla szpitala w Przemyślu.
Dlaczego akurat do tej placówki? Czy zdecydował fakt, że to tam często trafiają osoby uciekające przed wojną w Ukrainie?
Tak, zgadza się. Ale to nie tylko Przemyśl, to także Chełm, Częstochowa, Jarosław, Otwock, Płock. Dostarczyliśmy również sprzęt dla 16 oddziałów onkologicznych w 15 miastach, do których kupiliśmy kardiomonitory, pulsoksymetry, pompy objętościowe, bo zwiększone tam są znacznie przyjęcia pacjentów. Natomiast tylko przez sam Przemyśl przeszło już 700 dodatkowych pacjentów z Ukrainy. Urodziło się im też 12 dzieci. Na oddział położniczy, neonatologiczny również dostarczyliśmy aparaty do wspomagania oddechu, łóżeczka dziecięce. Tylko dla polskich szpitali kupiliśmy 431 urządzeń za ponad 4 mln zł. I kontynuujemy tę pomoc, zwłaszcza, że ciągle dostajemy prośby od różnych placówek.
Pomagacie też bezpośrednio uchodźcom z Ukrainy w Polsce. Postawiliście wielką halę namiotową przy Dworcu Wschodnim, gdzie przyjmujecie tych, którzy właśnie przyjechali do Warszawy. Macie też drugi punkt przy granicy. Na czym polegają akurat tam Wasze działania? Jak to funkcjonuje?
Tak, mamy dwa takie punkty humanitarne. Pierwszy jest w miejscowości Szeginie, naprzeciwko Medyki, już po ukraińskiej stronie granicy. Tam dołączyliśmy do już funkcjonującego punktu, założonego oddolnie przez wolontariuszy. Działamy w tym punkcie na podstawie naszych wcześniejszych doświadczeń z granicy polsko-białoruskiej. Tam pomagamy głównie tym ludziom, którzy stali na zimnie w ogromnej kolejce, z której nikt nie wychodził, bo potem nie mógł już wrócić. Oferujemy od kubka ciepłej herbaty po namiot, w którym kobiety z dziećmi mogą się ogrzać. Mamy też dogadane z Przemyślem, by w razie czego karetka mogła tam przyjechać i zabrać np. pacjenta zawałowego albo kobietę w ciąży, która nie ma już siły tam stać.
Drugi punkt jest w Warszawie. Tak szczerze, to taki punkt powinien powstać już w pierwszych dniach po wybuchu wojny gdzieś przy Dworcu Centralnym. Ale cóż, powstał przy Dworcu Wschodnim, po szybkich konsultacjach z władzami miasta, które otworzyły tam swój punkt recepcyjny. W naszym namiocie, tym samym, w którym podczas Pol’and’Rock Festivalu odbywają się rozmowy z gośćmi Akademii Sztuk Przepięknych, mogą znaleźć schronienie te osoby, które czekają na pociąg. Np. o godz. 3:57 jest taki popularny pociąg do Berlina. Z tego punktu skorzystało do tej pory ponad 2,6 tys. osób.
Czyli ten namiot służy bardziej do przeczekania czy odpoczynku, nie jest to noclegownia?
My nazywamy go 24-godzinnym. Oczywiście niektórzy są w nim cztery godziny, inni dziesięć, a niektórzy spędzają w nim dobę. Wszyscy są wprowadzeni do systemu, który sprawnie to reguluje i weryfikuje, czy np. ktoś jedzie gdzieś na dłuższy czas i musi mieć kilka dni na odebranie wizy kanadyjskiej czy amerykańskiej — wtedy jedzie do punktu w Nadarzynie. Ktoś, kto jedzie do innego miasta w Polsce albo do naszych zachodnich sąsiadów, może przeczekać u nas, złapać oddech, a my go potem odprowadzimy na dworzec. Ludzie z tego chętnie korzystają.
Były momenty, że było jednocześnie zajętych 350 łóżek. Jest tam też punkt zabaw dla dzieci czy taki, w którym opieką obejmowane są zwierzęta, które przyjechały z ich właścicielami z Ukrainy. Są też kabiny prysznicowe i pralki, w których można zrobić szybką „przepierkę” przed dalszą podróżą. Jest gorące jedzenie, które każdy sam sobie może w dowolnym momencie przyrządzić. To cały czas działa, choć obecnie jest coraz mniej osób. Ale nikt nie wie, co się wydarzy i jakie będą dalsze działania wojenne. W każdym razie jesteśmy przygotowani.
Czy w tym punkcie działają wolontariusze z WOŚP?
Pracują tam wolontariusze z naszego orkiestrowego Pokojowego Patrolu, ale też z miasta. Warunkiem jest, że każdy musi mieć taką szychtę przynajmniej 8-godzinną, w dzień czy w nocy, żeby miało to sens i można to było jakoś zorganizować. Ten namiot jest oczywiście dość kosztowny, bo samo jego ogrzewanie to 12 tys. zł dziennie. Ale je ponosimy. Gdyby taki namiot stał w centrum Warszawy, to rozładowałoby totalnie ten tłum i trudną sytuację na Dworcu Centralnym. Proponowaliśmy to wojewodzie, który ma tam swój punkt, ale nie było zainteresowania z jego strony.
„Może i dobrze, że system się w to nie wtrąca, bo mógłby to tylko zepsuć”
Właściwie każdy Ukrainiec, z którym rozmawiamy my, dziennikarze, opowiada o tym, jaką niesamowitą pomoc otrzymują od Polaków. I to zupełnie bezinteresowną. Z czego to się bierze? Spodziewałeś się, że nasi rodacy takim pospolitym ruszeniem zareagują wobec Ukraińców uciekających przed wojną?
W sumie to byłem spokojny o to, że tak będzie. Mam wrażenie i wiele osób to potwierdza, że jest w tym jakiś udział tych 30 Finałów WOŚP. Bo pokazaliśmy ludziom, oczywiście w innej konwencji i scenerii, że potrafimy zorganizować coś, co się w głowie nie mieści. Bo to nie system zbiera te pieniądze, ale 1633 sztaby Orkiestry, bo tyle było ich w tym roku w Polsce i na świecie. I robią to porządnie. System gubi pieniądze albo obiecuje coś, a potem tego nie spełnia, ma jakieś czarne dziury i labirynt ze ścianą na końcu. A my zapowiadamy, co chcemy robić, potem mija rok i się z tego rozliczamy. Ja myślę, że to w ludziach siedzi.
Sztaby zagraniczne od razu po wybuchu wojny zaczęły zbierać pieniądze. Kilka dni temu w środku nocy z Australii dostałem wiadomość, że ci sami ludzie, którzy uczestniczą w Finałach WOŚP, zebrali właśnie 43,5 tys. dolarów i pytają, jak mają to nam przesłać. Z drugiej strony może i dobrze, że system się w to wszystko nie wtrąca, bo mógłby to tylko zepsuć. Ludzie sami zrobili to doskonale. Są nauczeni takiej natychmiastowej empatii. Z drugiej strony powinniśmy posypać głowę popiołem, bo na granicy polsko-białoruskiej ludzie wciąż cierpią i też są tam kobiety i dzieci. Cały czas obowiązuje tam stan wyjątkowy, hotele i pensjonaty są nieczynne, nie można tam nawet wchodzić.
No właśnie, można powiedzieć, że wojna w Ukrainie odwróciła uwagę od sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, a tam wciąż rozgrywają się dantejskie sceny i lesie marzną całe rodziny np. z Syrii…
Tak, to jest bardzo zła rzecz, która wciąż ma miejsce. I w tej sprawie Polacy opowiedzieli się niestety fifty-fifty. 50 proc. osób w naszym kraju nie ma do tego serca. Będziemy pisali kiedyś o tym książki i będziemy próbowali ten problem rozwiązać. Jeżeli chodzi o Ukrainę, sytuacja jest inna. Ale też może wynika to z tego, że jeszcze przed wojną w Polsce było milion Ukraińców, którzy tu pracowali, nikomu nie przeszkadzając, a wręcz przeciwnie. W praktycznie każdym sklepie na moim osiedlu pracował ktoś z Ukrainy. To też pomogło tym osobom uciekającym teraz przed wojną, bo mieli do kogo przyjechać. I dlatego nie ma u nas obozów dla uchodźców.
Dodatkowo ludzie w Polsce otworzyli się na nich w sposób nieprawdopodobny. I teraz tylko od systemu w Polsce należałoby oczekiwać ogarnięcia tego wszystkiego. Nadawanie numerów PESEL jest ok. Ale system próbuje też zaproponować młodzieży ukraińskiej maturę — to już jest z pogranicza fantazy, żeby za trzy miesiące mieli podejść do tego egzaminu. To jest wręcz bezlitosne, bo przecież nawet dla polskiego ucznia niektóre lektury to tabula rasa, a ukraińscy uczniowie przecież nie znają jeszcze języka. Ale pewnie chodzi o to, żeby potem rządzący mogli mówić: „ale daliśmy szansę”. To jest ten idiotyzm, którego nie robili wolontariusze, a który chce wprowadzać państwo. To odwrotność działania wolontariatu, który stanął na wysokości zadania.
A propos systemu, o którym mówisz, minister rolnictwa Henryk Kowalczyk całkiem niedawno z mównicy sejmowej stwierdził, iż „to, że w Polsce nie obozów dla uchodźców, to właśnie zasługa polskiego rządu”. Podobne głosy płyną od innych przedstawicieli aparatu państwa. Jak to oceniasz?
Nawet nie musiałem tego oceniać, bo gdziekolwiek podobne wypowiedzi były wygłaszane, były komentowane mniej więcej tak, jak żołnierze ze słynnej Wyspy Węży komentowali nakazy poddania się, płynące z jednego z rosyjskich okrętów. Delikatnie mówiąc, przedstawicielom rządu ludzie odpowiadali: nie było was, gdy byliście potrzebni. System po prostu nie był obecny, kiedy organizowana była pomoc. A przecież już w listopadzie USA informowały nas o tym, jakie mogą być ruchy Rosji wobec Ukrainy. Już wtedy można było przewidzieć, że będą potrzebne wielkie hale i namioty, więc powinny być w każdej chwili pod ręką. Bo tego nie da się zorganizować w jeden dzień.
„To zwykli ludzie stali na dworcach z ciepłą herbatą i kanapkami”
Ile czasu trwa stawianie takiego namiotu, jak ten wasz przy Dworcu Wschodnim?
My naszą halę namiotową postawiliśmy w naprawdę rekordowym tempie sześciu dni. I to absurd, że takiej hali czy namiotu nie było od początku wojny przy Dworcu Centralnym. Przepraszam za porównanie, ale to trochę jak z pandemią COVID-19 — jako państwo ociągaliśmy się, nie wiedzieć czemu, z wprowadzeniem zasad, jakie wcześniej mieli już na przykład Włosi i potem okazało się, że nie mamy niczego, więc musieliśmy sami szyć maseczki. Tak samo jest teraz — od listopada wiadomo było, że może być taka sytuacja, ale rząd nie zrobił nic.
'Więc mówienie, że to rząd sprawił, że nie ma u nas obozów dla uchodźców, to jest po prostu kłamstwo, nadużycie i na koniec obrażanie tych wszystkich, którzy stali po 24 godziny na dobę w tych miejscach, gdzie te kobiety z dziećmi z Ukrainy wysiadały z pociągów czy autobusów. Przez sam Przemyśl, jak mówił mi jego prezydent, przeszło 600 tys. osób. Przez 60-tysięczne miasto! I udało się ich przyjąć u nas tylko dlatego, że pomogli w tym ludzie dobrej woli i samorząd. To przecież „zwykli” ludzie stali na dworcach z ciepłą herbatą i kanapkami.
Które często sami własnoręcznie zrobili w domu…
Dokładnie. Posłużę się jeszcze jednym przykładem — kiedy nadchodzi powódź, to zazwyczaj okazuje się, że wały są dziurawe i trzeba je łatać. Tyle, że one nie są dziurawe od dzisiaj, tylko były takie od kilku lat. System tego nie dopilnował. Tak samo było w przypadku uchodźców z Ukrainy. I mówię to bez względu na przynależność polityczną rządzących. To obywatele w 99 procentach zorganizowali pomoc Ukraińcom. Owszem, system dawał ludziom bilety na podróż i to się akurat sprawdziło. Ale system zdążył już zmienić zasady i teraz mężczyźni z Ukrainy do 60. roku życia muszą już płacić za siebie, nawet jeżeli uciekają przed wojną ze swoją rodziną. I rząd nie zdołał wszystkich o tym powiadomić, co powoduje pewne napięcia i problemy. To raczej rząd wywołuje chaos, a to „zwykli” ludzie, społeczeństwo obywatelskie, po raz kolejny zdało egzamin na piątkę z plusem.
Nosisz koszulkę z napisem: „Wojnie NIE. Lokalnej, domowej światowej, biznesowej, religijnej, politycznej, medialnej, kibiców, na pięści i karabiny”. Co ciekawe, powstała ona 15 lat temu. Spodziewałeś się, że w XXI w. będzie aktualna i będziemy oglądać takie obrazy jak w Buczy czy Mariupolu?
Nigdy nie myślałem, że ta wojna będzie tak blisko. Owszem, wiemy przecież, że konflikty zbrojne w różnych częściach świata trwają cały czas. I będą trwały, nie bądźmy naiwni. Myśmy się jednak jakoś na to znieczulili i dopiero dociera to do nas, kiedy na nasza granicę zaczynają trafiać na przykład rodziny z Syrii. I tam bestialstwa są takie same, o ile nie gorsze, niż w Buczy. Kiedy projektowaliśmy tę koszulkę, bardziej adresowaliśmy ją do takiej wojny polsko-polskiej, z przesłaniem: „nie kłóćcie się, nie bierzcie się za łby”. Nie była to wojna krwawa i na szczęście nie obfitowała w bestialstwa.
Nagle okazuje się jednak, że teraz to przesłanie „Wojnie NIE” odnosi się to takich sytuacji, jakie my znamy z opowieści naszych dziadków z II wojny światowej. I że pomimo, iż mamy XXI w., że wojny przekształcają się w dronowe, informacyjne, internetowe, to na końcu jest ten sam czołg, ten sam pocisk, wpadający w dom, rozrywający go i ludzie ginący pod gruzami lub bestialsko mordowani. Te egzekucje na ludziach to coś przerażającego. Jednak to co innego, gdy wybucha bomba i zawsze ktoś jest gdzieś obok i przypadkowo ginie, niż popełnianie świadomie ludobójstwa. To coś niepojętego.
„Nie uciekniemy od tych obrazów, które kotłują się w naszych głowach”
Chyba nikt z cywilizowanego świata nie ma dziś wątpliwości, że to, co się wydarzyło w Buczy i innych miejscowościach, trzeba właśnie nazywać ludobójstwem. Co czujesz, gdy widzisz obrazy z takich miejsc?
Trudno sobie dać z tym radę. Jestem dziennikarzem, mam raz w tygodniu audycję w Antyradiu i łapię się na tym, że od ponad miesiąca trudno mi jest prowadzić ją wyłącznie na tematy lekkie, łatwe i przyjemne. W mojej ostatniej audycji zapytałem słuchaczy: jakie macie sposoby i rady, żeby się uspokoić? Czy to 10 wdechów, policzenie do dziesięciu, może spacer lub odcięcie się od wszystkich wiadomości? Oczywiście każdy rozumiał bez doprecyzowywania, że chodzi o to, co się dzieje w Ukrainie. Wszyscy jednak podkreślali, że odcięcie się od wiadomości nie rozwiązuje niczego. Zastanawialiśmy się, czy takim sposobem odreagowania jest słuchanie muzyki. Ale to jednak wszystko po chwili wraca jak mantra, nie uciekniemy od tych obrazów, które kotłują się w naszych głowach.
Krzysiek Skiba mądrze zauważył, że trzeba w tym momencie także zwracać uwagę na to, co się teraz w Polsce dzieje, na rozlewanie tego jadu przez PiS, który podkręca nastroje i kreśli jakąś własną narrację, kto jest temu wszystkiemu winien. Trzeba poczekać na to, co powie śledztwo organizacji międzynarodowych. Nie chcę iść na skróty i mówić, że to wina wszystkich Rosjan, bo są i tacy, którzy stoją trzymając w ręku białą kartkę, narażając się na różne represje.
Gdybyś miał możliwość, co byś powiedział Putinowi?
Nawet hipotetycznie nie chce zakładać, żeby coś tak traumatycznego mi się przytrafiło. Cisną mi się na usta tylko przekleństwa. Ale jeżeli już, to Putinowi powiedziałbym: idź do diabła! A my będziemy dalej pomagać. Jeszcze raz ukłony dla wszystkich organizacji pozarządowych i „zwykłych” ludzi, którzy się w tę pomoc zaangażowali. Natomiast rządowi mogę tylko powiedzieć tyle: super, że nie przeszkadzacie nam pomagać. Społeczeństwo opanowało tę sztukę doskonale, więc tak naprawdę od systemu niczego już właściwie nie oczekuję.
Źródło: onet.pl
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji (MSWiA) wprowadziło nowe regulacje, które nakładają obowiązek montażu autonomicznych czujek…
Tragiczne wieści po zatruciu chlorem ośmiorga dzieci na basenie w Ustce. Eska informuje, że kolejny…
Miłosne perypetie Jarusia z “Chłopaków do wzięcia” są bardzo przewrotne. Uczestnik kultowego programu najpierw długo…
Krzysztof Ibisz postanowił podzielić się z fanami kilkoma ważnymi nowinami. Prezenter przy okazji zdradził płeć…
Wokół Ivana Komarenko w ostatnich latach narasta coraz więcej kontrowersji. Muzyk najpierw sprzeciwiał się szczepieniom…
Podobnie jak żona nie doczekał ukarania winnych śmierci ich syna Piotra, najmłodszej ofiary stanu wojennego…
Leave a Comment