Marcin Kolczyński (†36 l.) stracił życie, ratując przed falami troje niemieckich dzieci. Do tragedii doszło w nadmorskiej holenderskiej miejscowości Julianadorp. Tamtejsi śledczy szybko podjęli decyzję w jego sprawie.
Holenderska policja oficjalnie zakończyła śledztwo. – To straszne, co stało się w Julianadorp. Uznaliśmy jednak, że to był wypadek i policja nie prowadzi dalszego dochodzenia – powiedział Willem Gijtenbeek z policji w Holandii Północnej.
W ten sposób uciął spekulacje trwające od pogrzebu polskiego bohatera. Mówiło się wtedy, że być może rodzice dzieci, które uratował Polak, usłyszą zarzuty niedopilnowania pociech. Spekulacje wywołały nieoficjalne wypowiedzi holenderskiej policji oraz zachowanie niemieckiej rodziny. Żaden jej przedstawiciel nie skontaktował się od czasu wypadku z rodziną Marcina Kolczyńskiego. Niemcy nie przyjechali też na pogrzeb Polaka, który odbył się w Kazimierzu Biskupim (woj. wielkopolskie).
Śmierć w falach Morza Północnego
Julianadorp to niewielkie miasteczko w północnej Holandii. Dojechanie tu z Amsterdamu zajmuje około godziny. Do położonej nad Morzem Północnym miejscowości ściągają miłośnicy sportów wodnych. Jest tu wietrznie. Często pojawiają się sztormy. A woda skrywa silne prądy. To właśnie taki złowrogi prąd porwał 2 sierpnia Marcina Kolczyńskiego.
Mężczyzna odpoczywał na plaży. Nagle zauważył w wodzie troje dzieci, które miały problem z wyjściem na brzeg. Kiedy zrozumiał, że grozi im niebezpieczeństwo, rzucił im się na pomoc. Dzieci udało się uratować, ale Marcina pochłonęło morze. Kiedy z dala od miejsca, gdzie wszedł do wody, fale wyrzuciły jego ciało na brzeg, podjęto akcję reanimacyjną. Niestety, Marcin zmarł w szpitalu.
Rozpacz w domu
Do Holandii Marcin Kolczyński wyjechał dorabiać. To nie był jego pierwszy tego typu wyjazd. Jako jedyny żywiciel rodziny, dwoił się i troił, żeby jego żonie i dzieciom: Martynce (12 l.), Kamilce i Mateuszkowi (2 l.). Do tragedii doszło tuż po rozmowie Marcina z żoną. To właśnie z nią rozmawiał, gdy usłyszał krzyk niemieckich dzieci z topieli. Nie zastanawiał się ani chwili i rzucił się do morza, by ratować maluchy. To była jego ostatnia rozmowa z ukochaną żoną…
– Monika rozpacza, że Marcin, ratując trójkę obcych dzieci, osierocił troje swoich. Ale tłumaczę jej, że tak musiało być, że jej mąż jest bohaterem. Zrobił, co było trzeba – mówi Faktowi Krystyna Kudła (63 l.), teściowa pana Marcina.
– Dziewczynki rozpaczają, Mateuszek cały czas nawołuje tatę. To był wzorowy ojciec. Chwilę przed śmiercią dopytywał Monikę, co u dzieci. Bardzo za nimi tęsknił – opowiada pani Krystyna.
Kochająca się rodzina
W tej jednej chwili świat Moniki i jej trójki dzieci: Martynki, Kamilki i Mateuszka się zawalił. Ona straciła ukochanego męża, z którym od kilkunastu lat tworzyła udany związek, oni opiekuńczego ojca. Mimo że w domu się nie przelewało, potrafili stworzyć wspaniałą rodzinę. Widać to chociażby na ich profilach na portalach społecznościowych. Tam jeszcze kilka tygodni przed śmiercią Marcin pisał Monice, jak bardzo ją kocha.
Gdy wyjechał, strasznie tęsknił za dziećmi. Wciąż dopytywał, co u nich. Gdyby tylko wiedział, co go czeka, z pewnością posłuchałby namów żony i czym prędzej wrócił do Polski. Sądził jednak, że został już tylko tydzień i będzie tulił swoich bliskich w ramionach. Monika też nie mogła przypuszczać, że dziwne, powtarzające się sny, są jakimś znakiem ostrzegawczym. Gdyby tylko wiedziała, na pewno zmusiłaby męża do szybszego powrotu…
Holenderskie media: „bohater, który oddał życie, ratując dzieci”
W Holandii Marcin Kolczyński z dnia na dzień stał sie bohaterem, o którym rozpisują się wszystkie media. „Bohater, który oddał życie, ratując tonące dzieci” – krzyczą nagłówki.
Niemiecka rodzina, której dzieci ocalił, wciąż nie daje znaku życia.
Źródło: fakt.pl