– Jeśli słyszę takiego Sasina, który mówi o tym, że my się nie przykładamy, to ja go zapraszam do karetki. Niech sam pojeździ sześć godzin z jednym pacjentem między szpitalami – mówi Onetowi Piotr Miernecki. Pochodzący z Kielc ratownik medyczny podkreśla, że dziś ratownicy mają o wiele więcej pracy niż wiosną, a najgorsze dopiero przed nami.
- Piotr Miernecki to pochodzący z Kielc ratownik medyczny. Obecnie pracuje w pogotowiu w woj. mazowieckim i śląskim
- W rozmowie z Onetem podkreśla, że ratownicy mają dziś o wiele więcej pracy niż wiosną, m.in. przez lekarzy pierwszego kontraktu. – W ogóle nie leczą swoich pacjentów. Wszystkich odsyłają do szpitala albo leczą teleporadami – mówi
- Młody ratownik przyznaje, że często transport pacjenta trwa nawet kilka godzin. – Najgłupszą decyzją była likwidacja szpitali jednoimiennych. Wcześniej woziliśmy do nich osoby, co do których było podejrzenie, że są zakażone. Teraz, jeśli pacjent nie ma wyniku, to mamy dla niego znaleźć miejsce. A niestety szpitale nie są z gumy – zaznacza w rozmowie z Onetem
- Zdaniem Piotra Mierneckiego wzrostu liczby zakażeń koronawirusem można się było spodziewać. Działania rządu nazywa jednak robieniem dobrej miny do złej gry. – Po prostu myślę, że te obostrzenia, które były wprowadzone w marcu czy kwietniu przeważyły szalę. Ludzie nie wierzą politykom – uważa
Kiedy rozmawialiśmy pod koniec marca, powiedziałeś, że to, co się dzieje, to jedna z najtrudniejszych chwil w twojej karierze zawodowej. Teraz jest jeszcze gorzej?
Piotr Miernecki: Tak, zdecydowanie.
Jest więcej pracy czy większy strach przed zakażeniem?
Jeśli chodzi o strach przed zakażeniem, to tak jak ostatnio mówiłem, ja i osoby z mojego otoczenia staramy się podchodzić do tego zdroworozsądkowo. Staramy się przestrzegać podstawowych reguł. To, że jest gorzej, wynika z większej ilości pracy.
Dzieje się tak niestety przez lekarzy pierwszego kontaktu, którzy w ogóle nie leczą swoich pacjentów. Wszystkich odsyłają do szpitala albo leczą teleporadami. Potrafią tak leczyć nawet zwykłe nadciśnienie. Dlatego my mamy o wiele więcej pracy. Do tego jesteśmy sfrustrowani. Nasz poziom niezadowolenia z dnia na dzień rośnie. Rząd się chwali, że robi wszystko ok, a tak naprawdę to są tylko zagrania polityczne.
Ratownicy są dziś wkurzeni?
Tak, jesteśmy wkurzeni, bo to co się dzieje, to jest tylko robienie dobrej miny do złej gry. To są zagrywki pod publikę.
Nasza frustracja rośnie też poprzez dawanie dodatkowych funduszy w POZ, np. 40zl za teleporadę, gdzie lekarz siedzi w cieple, a my dalej za 2 600 zł pensji nie możemy się bać. Lekarz w poradni za kilka tysięcy pensji się boi, a my najczęściej za połowę jego kasy musimy pracować i nie możemy odmówić pomocy.
Kolejna rzecz, to ostatnia wypowiedź rzecznika Ministerstwa Zdrowia, że pogotowie nie kontaktuje się z Koordynatorem Wojewódzkim Ratownictwa o wskazanie miejsca. Prawda jest taka, że sytuacja zmienia się z minuty na minutę i oprócz karetek, do szpitali zgłaszają się pacjenci samodzielnie i wskazane miejsce za 2-3 minuty już jest zajęte. Organizacja szpitala narodowego pochłania pieniądze. Można było to zrobić taniej i lepiej, a pieniądze przekazać na pierwszą linię frontu, czyli dla pogotowia i SOR-ów.
Straciliście zaufanie do polityków?
Szczerze? Jeśli słyszę takiego Sasina, który mówi o tym, że my się nie przykładamy, to ja go zapraszam do karetki. Niech sam pojeździ sześć godzin z jednym pacjentem między szpitalami i niech próbuje go gdzieś, mówiąc kolokwialnie, „sprzedać”.
Teraz rzeczywiście głośno jest o sytuacjach, w których ratownicy krążą od szpitala do szpitala, bo są problemy z miejscami dla chorych. To się zdarza często?
Bardzo często. Najgłupszą decyzją była likwidacja szpitali jednoimiennych. Wcześniej woziliśmy do nich osoby, co do których było podejrzenie, że są zakażone. Teraz, jeśli pacjent nie ma wyniku, to mamy dla niego znaleźć miejsce. A niestety szpitale nie są z gumy i nie mogą zapewnić miejsca izolacyjnego dla każdej osoby.
Przerażają cię rosnące liczby zakażonych?
Nie, w żadnym wypadku.
Były do przewidzenia?
Oczywiście.
Czyli dało się na ten wzrost liczby zachorowań na COVID-19 lepiej przygotować?
Ten wzrost był pewny, ale wątpię, że mogliśmy go utrzymać na poziomie np. tysiąca zachorowań na dobę.
Dla niektórych obecna skala nowych przypadków może być przerażająca.
Zauważmy jedną rzecz. We Włoszech odnotowywano 20 tysięcy zachorowań dziennie. Polskie media, a przede wszystkim rząd mówiły, że tam jest tragedia, armagedon, itd. My mamy ponad 10 tysięcy przypadków i jest w miarę wszystko ok. Po prostu myślę, że te obostrzenia, które były wprowadzone w marcu czy kwietniu przeważyły szalę. Ludzie nie wierzą politykom.
Ludzie stali się obojętni na koronawirusa? Nie wierzą w to, że jest groźny?
Jak ludzie mają ufać politykom i przestrzegać zasad, skoro przy 100-200 zakażeniach mówiono, że jest tragedia, a dziś szkoły są otwarte, wszystko prawie normalnie działa? Wpadamy w lekką hipokryzję. Ludzie są zmęczeni tym wszystkim.
A jak podchodzą do was pacjenci? Jest lepiej czy gorzej niż wiosną?
Nie ma zrozumienia. Będąc na pierwszej linii frontu, najczęściej dostajemy za to, że jest niewydolność służby zdrowia. Pacjenci się na nas wyżywają za to, że przychodnie nie pracują, szpitale są zamknięte, a ludzie szukają pomocy. Dostaje nam się także za nieudolne leczenie w przychodniach. Nie mówię, że wszystkich, bo są lekarze, którzy naprawdę przykładają się do pracy. Jest jednak spora grupa, która wszystko leczy teleporadami, a tak się nie da. Ostatnio miałem sytuację, że pacjentka dostała skierowanie na badanie krwi z terminem realizacji za 10 dni. Dla mnie to jest kpina.
Dochodzi do spięć ratowników z pacjentami?
Zdarzają się. Chociaż mówimy, że my nie jesteśmy od tego, żeby np. rozwiązywać problemy chorób przewlekłych. Nie mamy jak pomóc takiemu pacjentowi, więc najczęściej musimy go zabrać do szpitala.
Jeśli np. pacjent ma niewydolność krążenia, a jej zaostrzeniem jest duszność, gdy zadzwoni do przychodni, to usłyszy, że ma koronawirusa. Wzywana jest karetka, bo trzeba jechać do szpitala. My przyjeżdżamy i wiemy, że to nie jest koronawirus, ale taka osoba trafia na oddział z podejrzeniem COVID-19 i na izolację.
Wiosną było trochę problemów ze sprzętem dla ratowników i lekarzy. Teraz jest z tym lepiej?
Póki co, mamy wszystkiego pod dostatkiem. Od kolegów z kraju nie mam informacji, że gdzieś są jakieś rażące braki. Chyba wszyscy decydenci, czyli szefowie szpitali czy pogotowia, podczas letniego rozluźnienia, gdy ceny poleciały w dół, zrobili zapasy.
Co do letniego rozluźnienia, to udało się chociaż trochę odpocząć?
Właśnie jestem na urlopie w Gdańsku.
Czyli teraz się udaje?
Jestem na urlopie, ponieważ w wakacje wiele osób brało wolne, a ja starałem się wesprzeć mojego kierownik i iść na urlop wtedy, kiedy będzie to możliwe.
A jeśli mogę zapytać, byłeś na kwarantannie?
Mnie na szczęście ominęła taka sytuacja. Podchodziłem normalnie do pacjentów, a kiedy miałem jakiekolwiek podejrzenia, że mogą być zakażeni, to jednak zachowywałem chociaż podstawowe środki bezpieczeństwa. Stosowałem też maseczki z filtrami, więc zmniejszyłem prawdopodobieństwo zakażenia do minimum.
W trakcie tej pandemii miałeś chwile zwątpienia? Zadawałeś sobie pytanie, nie lepiej było zostać aktorem, budowlańcem lub piłkarzem?
Myślałem o tym dużo w ostatnim miesiącu. Mówiłem sobie: Człowieku, mogłeś wybrać inny zawód, a nie tak naprawdę wpychać się w paszczę lwa.
Najgorsze dopiero przed nami?
Myślę, że tak. Dopóki nie będą podjęte jakieś radykalne kroki, to wirus będzie się rozprzestrzeniał. Ja nie rozumiem niektórych decyzji rządu. Kościoły są otwarte, a siłownie już nie. O 21 koronawirus bardziej atakuje? Bo wtedy nie można już kupić alkoholu. Ludzie nie kupią go po 21, to wcześniej kupią trzy razy więcej.
Czyli co powinni robić Polacy? Dystans, dezynfekcja, maseczka wystarczą?
O tym na pewno trzeba pamiętać. Kolejna sprawa to żeby nie oszukiwać medyków. Jeśli mamy jakiekolwiek objawy chorobowe, to zgłaszajmy to. Nie chodźmy wtedy do pracy czy szkół, bo po prostu narażamy inne osoby. Ogniskami zakażeń są w ostatnim czasie szkoły, gdzie dzieci zarażają się wzajemnie i nauczycieli. Nie utrzymują dystansu, o którym się mówi. Później zarażają rodziców i dalej się to roznosi.
Źródło: onet.pl