Ta wiadomość wstrząsnęła całą Polską. 19 października 2010 r. były członek PO Ryszard Cyba (70 l.) uzbrojony w pistolet, paralizator, gaz i nóż wtargnął do lokalnego biura PiS w centrum Łodzi. Krzyczał, że chce zamordować Jarosława Kaczyńskiego (69 l.). I kilkoma strzałami zabił działacza Marka Rosiaka (†62 l.). Gdy skończyła się amunicja chwycił za nóż i ciężko ranił asystenta Pawła Kowalskiego (47 l.). Sąd skazał Cybę na dożywocie. – Byłem o krok od śmierci – mówi po raz pierwszy świadek zbrodni w biurze Mariusz Rusiecki, doradca prezydenta Andrzeja Dudy.
Fakt: Osiem lat temu, to też był szczyt kampanii samorządowej…
Mariusz Rusiecki, doradca prezydenta Andrzeja Dudy, radny PiS: Tak, ciężko pracowaliśmy. Zwykły, szary jesienny dzień w kampanii. Tego dnia w biurze było nas pięciu: Marek Rosiak, Paweł Kowalski, Sebastian Bulak, Marcin Mastalerek i ja.
Co pan tam robił?
Pracowałem przy kampanii samorządowej Prawa i Sprawiedliwości. Codziennie spotykaliśmy się w biurze PiS, które mieściło w jednej ze starych kamienic, niedaleko ul. Piotrkowskiej i przy pasażu Schillera. Rozdzielaliśmy zadania dla struktur, wykonywaliśmy codzienną kampanijną pracę.
A tam biuro, z wideodomofonem na dole.
Morderca zadzwonił jakoś po godz. 11. Albo Marek albo Paweł wpuścili go do środka, bo do biura codziennie przychodziło wielu łodzian ze swoimi sprawami. Wyglądał niepozornie. Nikt przecież nie ma na czole napisane, że jest mordercą! A ten był uzbrojony po zęby. Miał paralizator, pistolet, trzy magazynki nabojów i myśliwski nóż. Ale to nie był wariat. Działał z planem, a nie w emocjach. On przyszedł nas wszystkich pozabijać.
Zginął jeden z was.
Ja, Marcin i Sebastian byliśmy ostatnimi, z którym rozmawiał Marek. Przyszedł, żebyśmy ocenili ulotkę wyborczą jego żony kandydującej do łódzkiego sejmiku. Zastanawialiśmy się razem, czy coś w niej poprawić. Rozmawialiśmy o kampanii i rejestracjach list, może z kwadrans. Potem Marek otworzył drzwi i poszedł korytarzem do innego pokoju. Wiele razy siedzieliśmy tam przy otwartych drzwiach, ale akurat tym razem ktoś z naszej trójki je zamknął. Nie wiem dlaczego. Gdyby pozostały otwarte, pewnie byśmy dziś nie rozmawiali.
Dlaczego?
Gdy morderca wszedł w korytarz naszego biura, nasz pokój mijał pierwszy. Może pomyślał, że skoro jest zamknięty, to nikogo tam nie ma? I poszedł do najdalszego pokoju, w którym siedzieli Marek i Paweł. Nagle usłyszeliśmy huk wystrzałów. Dopiero po chwili do nas dotarło, że strzały padły w naszym biurze! Sebastian wyleciał pędem z naszego pokoju, bez słowa. Jak się potem okazało, pobiegł na ulicę – i na szczęście, bo wpadł na strażników miejskich. Byliśmy w szoku. Marcin dopadł do drzwi, ja znalazłem klucz i zamknęliśmy się od środka. Rzuciliśmy się na ziemię. Chwyciłem za telefon. Wybrałem numer policji, ale słyszałem tylko „policja Łódź, proszę czekać”.
Ci strażnicy uratowali Pawła Kowalskiego.
Sebastian wykrzyczał strażnikom, że do biura wpadł ktoś z pistoletem gazowym. Do dziś nie wiem, dlaczego tak powiedział. Gdyby strażnicy wiedzieli, że napastnik ma ostrą broń, pewnie w ogóle by nie weszli, a on by nas powystrzelał. Ale i oni mogliby zginąć, gdyby nie to, że mordercy zaciął się pistolet.
Widzieliście go?
Kiedy wyszliśmy z pokoju, był już obezwładniony. Krzyczał, że chciał zabić prezesa Kaczyńskiego, ale miał za krótką, czy za małą broń. Powtarzał to w kółko, także kiedy wsadzali go do radiowozu. Ale mówię: to nie był szaleniec, tylko zimny morderca. Wszystko od początku do końca zaplanował. Najpierw pojawiał się na Nowogrodzkiej, ale tam była za mocna ochrona, prezesa Kaczyńskiego, więc uderzył na Łódź.
I zabił Marka Rosiaka.
Przez chwilę próbowała go reanimować jedna z naszych działaczek, lekarka, która wróciła do biura. Było za późno. Zginął na miejscu. Więcej szczęścia miał Paweł. Gdy mordercy zacięła się broń, wyjął paralizator i nóż myśliwski, wpadł do drugiego pokoju i zaatakował Pawła. Podciął mu gardło. Strażnik miejski uratował go chwytając obiema rękoma za szyję, żeby zatrzymać krwotok, do czasu przyjazdu karetki. Cudem przeżył. A wie pan, co było najgorsze? Że następnego dnia musieliśmy tam wrócić do pracy. I wróciliśmy. Czułem wściekłość, gdy powtarzano, że morderca był szaleńcem i mógł zaatakować także tego czy tamtego. Bo zaatakował właśnie nas. Zginął człowiek, nasz kolega, z którym codziennie pracowaliśmy!
Czemu dzisiaj dał się pan namówić na tę opowieść?
Ku przestrodze. Nienawiść nie bierze się znikąd. Niepostrzeżenie narasta, a potem jest już za późno. Chcę zaapelować, abyśmy się powstrzymywali przed sianiem agresji.
1 Mariusz Rusiecki: Byłem o krok od śmierci
Marek Rosiak, był partyjnym działaczem i mężem byłej wiceprezydent Łodzi. Osierocił dorosłego syna.
2 Mariusz Rusiecki: Byłem o krok od śmierci
Gdy morderca napadł na łódzkie biuro PiS Rusiecki miał 18 lat. Nie zostawił polityki i rozwija imponującą karierę. Mogłoby do tego nie dojść, gdyby nie to, że chwilę przed wtargnięciem wraz z dwoma kolegami zamknął się w jednym z pomieszczeń biura PiS.
3 Mariusz Rusiecki: Byłem o krok od śmierci
Zbrodnia w Łodzi wstrząsnęła Polakami. Każdy powinien jednak sam sobie odpowiedzieć, czy politycy wyciągnęli z niej wnioski.
4 Mariusz Rusiecki: Byłem o krok od śmierci
To w tych pomieszczeniach rozegrała się tragedia.
5 Mariusz Rusiecki: Byłem o krok od śmierci
Mariusz Rusiecki jako doradca w Pałacu Prezydenckim ma się zajmować relacjami z młodymi Polakami.
6 Mariusz Rusiecki: Byłem o krok od śmierci
Morderca Rosiaka był poczytalny i dostał wyrok dożywocia.
7 Proces
Ryszard Cyba na ławie oskarżonych
Źródło: fakt.pl