– Chyba już wiemy, w co tak naprawdę gra Władimir Putin. Oczywiście, nie planuje pełnej inwazji ani na Ukrainę, ani tym bardziej na wschodnią flankę NATO, chociaż jego trolle wciąż nas tym straszą – mówi Onetowi dr Witold Sokała, wicedyrektor Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Polityk Publicznych UJK w Kielcach oraz ekspert „Nowej Konfederacji”. – Rosyjscy politycy i generałowie nie są samobójcami. Wiedzą, że wojskowy, polityczny, a przede wszystkim ekonomiczny koszt takiej akcji byłby dla nich zbyt wysoki – dodaje.
- Zdaniem dr Witolda Sokały rosyjskie wojsko, które ostatnio jest przerzucane nad granicę z Ukrainą, ma odegrać jedynie rolę „straszaka na Zachód”
- Wicedyrektor Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Polityk Publicznych UJK w Kielcach obawia się jednak prowokacji ze strony „separatystów” z Doniecka i Ługańska, wzmocnionych nowym zaciągiem najemników i „zielonych ludzików”
- Ekspert nie wyklucza, że przy odrobinie szczęścia, Władimir Putin upiecze dwie, a nawet trzy pieczenie na jednym ogniu – odniesie propagandowy sukces na użytek wewnętrzny, pogłębi rysujące się podziały w obozie zachodnim, a także wykona krok w kierunku dalszego osłabienia Ukrainy
- Zaznacza jednak, że tak być nie musi. Przekonuje, że armia ukraińska jest już na tyle wzmocniona, że nawet przy symbolicznym wsparciu z Zachodu mogłaby opanować sytuację. Kluczowe mogą okazać się także sankcje gospodarcze, jakie na Rosję mogą nałożyć Amerykanie
- Dr Sokała podkreśla również, że scenariusz, który najprawdopodobniej zamierza zrealizować Rosja na Ukrainie, nie stwarza dla Polski bezpośredniego niebezpieczeństwa. Nie oznacza to jednak, że możemy spać spokojnie
„Zasłona dymna” – tak dr Witold Sokała nazywa rosyjskie żądania wycofania się NATO do granic z 1997 r., czyli opuszczenia Polski, krajów bałtyckich czy Rumunii i Bułgarii. Jego zdaniem cel takiego posunięcia jest znacznie bardziej ograniczony.
– Chodzi o propagandowy sukces na wschodniej Ukrainie, czyli o nowy status separatystycznych „republik ludowych”, o uznanie ich niepodległości, plus być może pewne poszerzenie ich terytoriów – mówi Onetowi ekspert od stosunków międzynarodowych.
Rosyjskie wojsko „straszakiem na Zachód”
Politolog UJK w Kielcach przekonuj, że do tego, wedle kremlowskich strategów, nie potrzeba wcale regularnych sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej, czyli masy wojska, przerzuconego ostatnio nad granice Ukrainy.
– Ono ma odegrać rolę „straszaka na Zachód”, czegoś w rodzaju „fleet in being”. To termin z zakresu morskiej sztuki wojennej, oznaczający od schyłku XVII wieku flotę bezpiecznie pozostającą w portach, ale zmuszającą przeciwnika do brania jej pod uwagę w swoich kalkulacjach operacyjnych – tłumaczy dr Sokała i dodaje, że do „czarnej roboty” wystarczą w tym scenariuszu „separatyści” z Doniecka i Ługańska, wzmocnieni nowym zaciągiem najemników i „zielonych ludzików”, czyli rosyjskich żołnierzy występujących nieoficjalnie, bez oznaczeń na mundurach.
– Wywiad ukraiński właśnie potwierdził, że jedni i drudzy są masowo werbowani, szkoleni i przerzucani na okupowane tereny. Wraz z nimi sprzęt pancerny i artyleryjski, amunicja, paliwo – zaznacza ekspert „Nowej Konfederacji”. – W planach jest więc zapewne jakaś „drobna” prowokacja, która spowoduje reakcję militarną tych wzmocnionych sił separatystów, a jednocześnie nastąpi akcja polityczna, też już zaplanowana – dodaje.
Dr Sokała przypomina, że grupa deputowanych, komunistów oraz członków prokremlowskiej „Jednej Rosji”, zwróciła się do prezydenta Putina o oficjalne uznanie niepodległości „Donbabwe” i „Ługandy”, jak określane są separatystyczne republiki.
– Oficjalnie Kreml zareagował powściągliwie, ale Duma ma zająć się wnioskiem w przyszłym tygodniu. Gdy nastąpi poważniejsza strzelanina na wschodzie Ukrainy, taki gest politycznego wsparcia, oczywiście w trosce o bezpieczeństwo rosyjskich obywateli, przebywających w strefie konfliktu, okaże się jak znalazł – mówi Onetowi.
Cele Władimira Putina
Ekspert nie wyklucza, że przy odrobinie szczęścia, Władimir Putin upiecze wówczas dwie, a nawet trzy pieczenie na jednym ogniu.
– Po pierwsze i najważniejsze odniesie propagandowy sukces na użytek wewnętrzny, bo mimo niezrealizowania planu maksimum, jednak będzie mógł odtrąbić sukces w konfrontacji z Zachodem, a „lud to lubi”. Po drugie, pogłębi rysujące się podziały w obozie zachodnim, bo reakcja na taką sekwencję wydarzeń będzie mniej oczywista, niż na otwartą agresję rosyjskich sił zbrojnych. I po trzecie wykona krok w kierunku dalszego osłabienia Ukrainy, wysyłając przy okazji sygnał do innych krajów obszaru postradzieckiego, że próby wyrywania się spod moskiewskiej kurateli kosztują drogo – twierdzi dr Sokała.
Co ważne, politolog UJK podkreśla, że wówczas Władimir Putin osiągnąłby swoje cele bez przekraczania „czerwonej linii”, którą od paru tygodni wyznaczają mu politycy z państw NATO.
– Zapewne Francuzi i Hiszpanie, którzy na wypadek otwartej agresji rosyjskiej przebazowali nawet ostatnio swoje siły na Bałkany i Morze Czarne, odetchną z ulgą, że jednak nie ma w Europie wojny z Rosją. Niemcy tym bardziej, jeśli po pewnym czasie sto tysięcy rosyjskich sołdatów powróci do baz w głębi kraju, da się przecież ogłosić sukces ostrożnej i rozumnej dyplomacji, zapomnieć o groźbach zwiększania sankcji, i nawet otworzyć wreszcie Nord Stream 2 – mówi Onetowi.
Ameryka kontra Rosja
Dr Sokała zaznacza jednak, że tak wcale być nie musi. Jego zdaniem armia ukraińska jest już na tyle wzmocniona, zarówno sprzętowo, kadrowo, jak i szkoleniowo, że nawet przy symbolicznym lub bardzo dyskretnym wsparciu z Zachodu, mogłaby poradzić sobie z separatystami i „zielonymi ludzikami”. W dodatku, jeśli Zachód przejrzy tę dość oczywistą strategię i postanowi zachować się asertywnie, to łatwo zakłóci sprytny plan Kremla.
– Nie do końca wiemy jeszcze, co tak naprawdę powiedzieli Amerykanie Rosjanom podczas piątkowego spotkania szefów dyplomacji w Genewie – zauważa dr Sokała. – Wcale niewykluczone, że poza rytualnymi zaklęciami znalazło się też ostrzeżenie, że ostre sankcje gospodarcze, rujnujące dla rosyjskiej ekonomiki, a ponadto dotkliwe dla prywatnych interesów elity władzy, mogą nastąpić nawet wtedy, gdy regularne wojska rosyjskie nie ruszą naprzód. I że mogą zostać użyte także jako kara za kolejne zbyt bezczelne żądania i prowokacje – mówi politolog UJK i dodaje, że byłoby to ze wszech miar wskazane.
-No i nie zapominajmy, że Amerykanie w tym tygodniu dokonali pewnej specyficznej demonstracji siły. Mianowicie, nałożyli sankcje na paru byłych i aktualnych członków ukraińskiej elity władzy, których wprost oskarżyli o realizowanie w Kijowie interesów Moskwy. Mogli zapolować na Ukraińców, teoretycznie mogą poszukać zbyt gorliwych agentów wpływu także wśród polityków innych państw. Bez wątpienia dałoby się ich znaleźć i w krajach NATO. Ciekawe, czy ostrzeżenie zostało zrozumiane. O tym pewnie przekonamy się niebawem, a papierkiem lakmusowym będzie stopień solidarności niektórych stolic europejskich z Waszygtonem i Kijowem – przekonuje ekspert „Nowej Konfederacji”.
Czy Polska jest bezpieczna?
Jednocześnie dr Witold Sokała twierdzi, że scenariusz, który najprawdopodobniej zamierza zrealizować Rosja na Ukrainie, nie stwarza dla Polski bezpośredniego niebezpieczeństwa. Jego zdaniem nikt nie będzie ostrzeliwał nas rakietami ani rozjeżdżał czołgami tzw. przesmyku suwalskiego. Nie oznacza to jednak, że możemy spać spokojnie.
– Rosja testuje bowiem przy tej okazji spoistość i efektywność NATO oraz Unii Europejskiej, a elementem strategii Kremla jest wzmożona agresja informacyjna wobec krajów członkowskich. Od tego, jak nasi sojusznicy i my sami sobie z tym poradzimy, zależy nasze przyszłe bezpieczeństwo – przekonuje politolog UJK.
– Jeśli pozwolimy się teraz rozgrywać Rosjanom, czyli podporządkujemy się ich narracjom, pogodzimy z ustępowaniem przed agresywnymi żądaniami „dla świętego spokoju”, damy się wewnętrznie dzielić i skłócać, zachęcimy Putina i jego następców do kolejnych uderzeń. A warto przypominać, że jako Zachód, mamy nad Rosją przewagę praktycznie pod każdym względem. Grzechem byłoby jej nie wykorzystać, trzeba tylko chcieć i umieć – dodaje.
Źródło: onet.pl