Świat

Wojna odebrała ukraińskim dzieciom nawet łzy. To, co zobaczyłam na granicy, łamie serce

Wysiedliśmy z samochodu 405 km od domu. Wokół mnóstwo ludzi, połowa z nich to dzieci. Od niemowląt po kilkunastoletnie. Młodsze bawią się misiami, ktoś założył koc, jak pelerynę i udaje Supermena. Starsze nie spuszczają ich z oczu. Uśmiechają się, jedzą pizzę, którą przywieźli strażacy. Dorośli rozmawiają w wolontariuszami. Co chwilę słychać krzyk „Warszawa, trzy osoby”, „Szczecin, cztery osoby z zakwaterowaniem”. Dołhobyczów, przejście graniczne z Ukrainą.

Jadą bez taty

Szybko udało nam się „skojarzyć” z rodziną, dwie kobiety, pięcioro dzieci i pies. Julia mówi po polsku. – U nas odbiera Polsat, uczyłam się na kreskówkach. Dogadamy się – tłumaczy. Jadą do Krakowa, nie chcą się rozdzielać, zabierzemy ich, bo mamy duże auto.

Bagaż – dwie małe walizki. Mąż Julii jest osobą niepełnosprawną, mógł jechać z nimi, przewiózł ich przez granicę. Dopiero przy nas powiedział jej, że wraca do ojczyzny. To jedyny moment, kiedy mały Jura płacze. Krótko i cicho. Ma 5 lat, nie wie, gdzie jedzie, nigdy nie był w Polsce. Szesnastoletnia siostra mówi – Nie płacz, trzeba być cicho. Jura nie piśnie przez kolejne 6 godzin w samochodzie.

One nie płaczą

Te dzieci nie płaczą, nie mają siły. Są w drodze 2-3 dni. Pytamy, czy chcą jeść, pić, mamy wszystko. Grzecznie dziękują. Jura szybko zasypia. Jego rówieśnik, syn Nadzi, którego imienia nie pamiętam, ma chorobę lokomocyjną, mają torebki, przepraszają, mały często wymiotuje, nieomal na każdym zakręcie. Od trzech dni w zasadzie nie wysiada z samochodu. Nie skarży się nawet przez chwilę. Na pierwszym postoju kupujemy landrynki, kiedy ssie – jest lepiej.

16-letnia Wika otula brata kocem, nie odzywa się ani razu, aż do Dworca Wschodniego w Warszawie dzieci nie chcą do toalety. Myślę o moich synach, którzy są w domu z babcią, bezpieczni. Ile razy na tych 400 km byśmy się zatrzymali? Dużo, a są w podobnym wieku. Pytam Julię, czy na pewno nie potrzebują postoju, proszę, żeby mówili, czego im trzeba.

– Ciepło im, cicho, wygodnie, niech odpoczną – odpowiada. Od niej wiem, że nie płakali, nawet kiedy opuszczali dom. Czuli, że tak trzeba. Wzięli po dwie zabawki do małych plecaków i zamiast do przedszkola, pojechali w nieznane.

Dorośli płaczą

Polacy, kobiety, mężczyźni, pogranicznicy, żołnierze i wolontariusze. Żołnierka z WOT, która koordynuje działania w punkcie recepcyjnym opowiada, jak poprzedniej nocy dotarło do nich dwóch chłopców, bracia 15-letni i 4-letni. Oboje rodzice służą w ukraińskiej armii. Młodszego odebrała ciocia, starszy, mimo sprzeciwów ciotki i polskich służb postanowił wrócić do domu.

– Nie wiem, czy udało się go powstrzymać. To, co się tu dzieje, wykracza poza wszystko, co możesz sobie wyobrazić – mówi kobieta. – Nie próbuj, bo jak będziemy płakać, to przestaniemy pomagać.

A pomagających jest wielu. Michał i Mateusz przyjechali dwoma samochodami, nie spali od 30 godzin. Zawieźli koce i pieluchy na inne przejście, tam dowiedzieli się, że w Dołhobyczowie mniej ludzi zgłasza się, żeby odebrać uchodźców. Oni też zauważają, że dzieci nie płaczą. Przytulamy się i jadą.

Zabierają dwie rodziny i psycholożkę z Kijowa, Maryna podróżuje sama, wymieniamy się numerami, ma mi dać znać, jak dotrze do Warszawy, jest przerażona. Dociera dwie godziny przed nami. Dopiero wtedy płacze, emocje schodzą.

My czekamy na Babcię i Dziadka. Para starszych ludzi uciekła z Kijowa. Jadą do córki do Warszawy, nie znają drogi, będą jechać za nami. Czwarty dzień w drodze, tylko Babcia prowadzi, Dziadek mówi po angielsku, popsuło się im auto, naprawia je mechanik kilkaset metrów od punktu recepcyjnego. Mężczyzna za swoją pracę nie bierze pieniędzy – To drobiazg – mówi.

Ruszamy w drogę

Zaczynamy rozmowę, mąż opowiada, jak zwiedzał przed laty Ukrainę, zachwyca się zamkiem na skale, mówi – Macie taki piękny. – Już nie mamy – odpowiada Julia. Pytam, czym się zajmowała. – Miałam biznes – mówi. – Ubrania dla dużych kobiet. Dobrze szło. Już nie ma. „Już nie ma” – wybrzmiewa wielokrotnie, w kontekście zabytków, pracy, domu, spokoju i poczucia bezpieczeństwa.

Kiedy zaczynają się w radiu wiadomości, rozmowa cichnie. Chcą wiedzieć, co dzieje się w Ukrainie. Julia mówi wprost, że tu w Polsce chce ułożyć swoje życie, wie, że tam jeszcze wiele lat nie będzie miała do czego wracać. Mają niezły start, w Krakowie czeka na nich mieszkanie. – Kuzynka wynajęła, mamy hrywny, na przejściu nie dało się wymienić, oddam jej, jak znajdę kantor – mówi.

Nadzia 24 lutego wstała rano do pracy, obudziła synka, jest z nim sama, usłyszała syrenę. – Sąsiadka kazała do schronu iść, dopiero tam dowiedzieliśmy się, co się dzieje – wraca do traumatycznego wspomnienia. Pytam, jak tam było. – Cicho, przerażająco cicho – mówi. Uważa, że dzieci boją się tak bardzo, że przestają płakać, niektóre przestają też mówić.

Wojenna trauma

Te dzieci doświadczają emocji, których nie udźwignąłby niejeden dorosły. Syreny, wybuchy, strzały długo będą w ich głowach. Przekonujemy się, jak bardzo, kiedy obok dworca, gdzie kończymy wspólną podróż, przejeżdża tramwaj. Zasłaniają głowy i patrzą w niebo. Spodziewają się nalotu.

Porzuciły cały znany im świat, nie mogli zabrać zabawek, stracili kolegów, łóżka, rower, dom, wszystko. Potrzebują nie tylko jedzenia i ciepłego miejsca do spania, potrzebują poczucia bezpieczeństwa, wykwalifikowanej pomocy psychologicznej.

One, tak jak nasi dziadkowie, będą pamiętać wojnę. Będzie im się śniła do końca życia. To, że dzieci nie płaczą, nie świadczy ani o ich odwadze, ani o tym, że ich to wszystko nie obeszło. Świadczy to wyłącznie o tym, że widziały i słyszały rzeczy, które na zawsze je zmieniły, zostaną blizną na ich sercach, duszach i umysłach.

One już są ofiarami wojny, która toczy się tuż za naszą granicą.

Źródło: lolmania.info

Powiązane artykuły

Back to top button
Close