– Eksplozje było widać z okna w miejscu, gdzie przebywam teraz, na horyzoncie pojawiło się dużo dymu: w kształcie grzyba – opowiada o bombardowaniu lotniska w Winnicy Wiktoria Ptaszynska, studentka Uniwersytetu Łódzkiego.
- Wiktorię Ptaszynską wybuch wojny zastał w rodzinnej Winnicy w Ukrainie. 6 marca napisała stamtąd list do swojej uczelni. Wynikało z niego, że dołączyła do biura Czerwonego Krzyża, gdzie pełniła funkcję tłumaczki dla zagranicznych wolontariuszy tej organizacji
- W wolnych chwilach spędzanych w schronie Ptaszynska pracowała nad swoim licencjatem – przed nią ostatni semestr anglistyki w UŁ
- W miniony weekend Onet skontaktował się z Ptaszynską. Studentka obecnie działa w organizacji Lekarze bez Granic. Opowiedziała m.in. o reakcjach na rosyjskie bombardowanie lotniska w Winnicy z 7 marca
Maciej Kałach: Lotnisko w Winnicy jest zniszczone. Jak zapamiętałaś dzień jego zbombardowania?
Wiktoria Ptaszynska: Pamiętam, że podczas tego bombardowania rodzice wracali ze sklepu, syrena zastała ich w drodze. Mama przyszła bardzo przestraszona, miała łzy w oczach, trzęsły jej się ręce. Eksplozje było widać z okna w miejscu, gdzie przebywam teraz, na horyzoncie pojawiło się dużo dymu: w kształcie grzyba. Najgorzej, że nie wiadomo, czy następnego dnia nadejdzie kolejne bombardowanie, czy może nie? Do tej pory w Winnicy było dość bezpiecznie w porównaniu do Kijowa czy Charkowa, zbombardowali tylko magazyn z amunicją w pobliskiej Kalinówce oraz nasze lotnisko. Z drugiej strony – kiedy jest bardzo cicho, czasami zaczynamy myśleć, czy to nie cisza przed burzą.
„Ludzie boją się sytuacji znanej z Mariupola”
Macie w Winnicy dużo uciekinierów z innych rejonów Ukrainy?
Przyjmujemy dużo uchodźców, szczególnie z Mariupola, Kijowa i innych wschodnich miast. Pomaga w tym Czerwony Krzyż i różni ludzie: przynoszą wszystkie niezbędne rzeczy, artykuły spożywcze, szukają mieszkania. Ja obecnie pomagam organizacji Lekarze bez Granic. Między innymi kontaktuję medyków-cudzoziemców i innych wolontariuszy z ukraińskimi kierowcami, aby ci wiedzieli, gdzie mają jechać, albo gdzie kupić niezbędne rzeczy.
Jak jest z zaopatrzeniem miasta w różne produkty, w tym spożywcze?
Obecnie mamy raczej wszystko, choć w części sklepów brakuje produktów, które można przechowywać długo – jak drożdże czy konserwy. Ludzie starają się robić z nich zapasy, ponieważ boją się sytuacji znanej z Mariupola. Tam ludzie naprawdę przeżywają okropne doświadczenie. Miasto jest w blokadzie: nie mają jedzenia, nie mają wody – topią śnieg.
„Zawsze bardzo chciałam studiować w Polsce”
Czy masz jakieś wsparcie z Łodzi?
Ogromne. Przede wszystkim od wykładowców, ci wspierają mnie i łączą się zdalnie, niektórzy zaoferowali nawet mieszkanie oraz pomoc dla mojej rodziny. Bardzo to doceniam i chce mi się płakać, kiedy czytam wiadomości z ciepłymi słowami. Pisali do mnie także moi koledzy ze studiów, przyjaciele. Wiem na pewno, że jeśli będzie nagła potrzeba, byśmy wyjechali, to ktoś mi pomoże. To bezcenne. Oczywiście, wszyscy namawiają mnie do opuszczenia Winnicy, ale na ten moment nie jestem przygotowana: mam dużo obowiązków w Lekarzach bez Granic.
Mam Kartę Polaka, moja babcia była Polką. Mama to nauczycielka języka polskiego, to jej drugi zawód oprócz tego, że ma też studium wokalne. Ja zawsze bardzo chciałam studiować w Polsce. W 2019 r. ukończyłam dziennikarstwo międzynarodowe z językiem niemieckim na UŁ, ale stwierdziłam, że bardziej lubię lingwistykę, niż pisanie artykułów – dlatego jako nowe studia wybrałam anglistykę.
Źródło: onet.pl