Kierowcy wożący z dworca we Lwowie uchodźców do polskiej granicy niemal codziennie są świadkami ludzkich dramatów. – Pożegnania, łzy, ostatnie słowa najbliższych przed rozłąką. To jest widok, który porusza nawet najtwardszych facetów – przyznają w rozmowie z reporterami Faktu Piotr Toczeń i Rafał Rosół.
– Gdy się widzi te rozstania… Kiedy żona z dziećmi wsiada do autobusu, a mąż zostaje, by bronić kraju, słyszy się płacz dzieci, to proszę wierzyć, każdemu z nas łzy stają w oczach – wyznaje Piotr Toczeń z Krakowa.
Razem ze swoim kolegą, Rafałem Rosołem, od ponad trzech tygodni każdego dnia rusza autobusem spod lwowskiego dworca w kierunku Polski. Wiezie kobiety i dzieci.
– Normalnie zabieramy tylko tyle osób, ile jest miejsc. Ale teraz, w obliczu tej wyjątkowej sytuacji, prosimy, aby mamy brały swoje młodsze pociechy na kolana. Również miejsce, gdzie zazwyczaj podczas takich kursów śpią kierowcy teraz oddajemy uchodźcom – dodaje pan Rafał Rosół.
Wojna w Ukrainie. Polscy kierowcy: to miał być jeden kurs
Gdy obaj mężczyźni przyjechali tu po raz pierwszy sądzili, że czeka ich jeden kurs. Zobaczyli jednak tysiące ludzi pragnących uciec przed wojną. Nie sposób było odmawiać pomocy…
– Teraz pojawiają się coraz biedniejsze osoby z obszarów ogarniętych wojną. Widać, że uciekli z tym, co mieli pod ręką. Na twarzach większości z nich maluje się strach. Przez całe życie nie wyjeżdżali za granicę, a nagle jadą do obcego kraju, gdzie nikt na nich nie czeka – mówią kierowcy.
Na szczęście kierowcy o wielkich sercach nie muszą się martwić o zakup paliwa, bo w tym wspierają ich charytatywne organizacje z Polski.
Źródło: fakt.pl