Polska

Straszny pożar w Gdańsku. Mama zamordowanej Joany w miejscu tragedii. „Moja córcia przyjechała po miłość, znalazła śmierć!”

– Bez niej nic już nigdy nie będzie takie samo, pojechała do Gdańska po miłość i nowe życie, a znalazła cierpienie i śmierć – jeszcze tydzień temu Halina Rohlender-Duda w najczarniejszych myślach nie przypuszczała, że nadchodzące święta będą dla niej czasem żałoby, a nie radości.

Straszny pożar w Gdańsku. Mama zamordowanej Joany w miejscu tragedii. „Moja córcia przyjechała po miłość, znalazła śmierć!”

W sobotę 18 grudnia w Bytowie zostanie pochowana jej córka Joana, 25- latka, która zginęła w Gdańsku. Skacząc z okna, próbowała ratować się przed pożarem. Ogień wzniecił jej chłopak, Arkadiusz M., który zaraz potem popełnił samobójstwo. Rzucił się pod pociąg.

Toksyczny związek. Joana wpadła w pułapkę, z której nie było wyjścia

Była piękną, młodą, skromną dziewczyną, która miała swoje ambicje i marzenia. By móc je spełnić, zamieszkała z mężczyzną, poznanym kilka miesięcy wcześniej. Ufna w miłość, jaka ich połączyła, zbyt późno zorientowała się, że wpadła w pułapkę toksycznego związku. Pułapkę, z której nie było już wyjścia.

Kamienica przy ulicy Dekerta 1 w Gdańsku straszy wypalonym oknem na drugim piętrze. Ślad po ogniu i sadza zniszczyły wyremontowaną niedawno elewację zabytkowego budynku. Kilka metrów poniżej okna jest wąski, liczący zaledwie kilka metrów kwadratowych kawałek chodnika, otoczony metalowym płotem, prowadzący do drzwi wejściowych. Właśnie w tym miejscu, w okolicach godziny 5 rano, w poniedziałek, 13 grudnia 2021 r. spadła 25-letnia Joana, ratując się przed śmiercią w ogniu. Wyskoczyła z okna, z ogarniętego płomieniami pokoju. Zrobiła to na oczach strażaków, którzy wezwani do pożaru podjeżdżali właśnie pod kamienicę…

– Tu znalazła śmierć, zamiast spełnienia marzeń – mówi z płaczem Halina Rohlender-Duda, mama dziewczyny i zapala znicz, stawiając obok płonących już przy płocie zniczy swój własny. W dużym szklanym czerwonym sercu, tak dużym jak duże jest serce matki, migocze chybotliwie niewielki płomień.

Joana. Moja ostoja, mój aniołek, nasza nadzieja

– Joana pojawiła się w dość trudnym momencie mojego życia – wspomina Halina Rohlender-Duda. – Miałam wtedy depresyjne myśli, przyszłość nie rysowała się różowo, lecz wtedy pojawiła się ona, mój aniołek. Z perspektywy lat mogę powiedzieć, że jej narodziny uratowały moje życie. Moja mała, kochana córeczka…

Siostry nie mogła doczekać się pierwsza córka pani Haliny, Emilia. Miała 12 lat, gdy 14 marca 1996 r. w Dortmundzie urodziła się Joana. Jak wspomina pani Halina, Emilia traktowała Joanę jak własne dziecko. I tak to już zostało do końca.

– Emilia odmawiała bycia chrzestną, nie chciała być drużbą na ślubach swoich przyjaciółek, bo czekała na Joanę, chciała zachować to wszystko dla niej, ona była dla niej najważniejsza, zawsze – pani Halinie łamie się głos. Już wie, że nigdy nie doczeka wnuków, które mogła dać jej Joana, nigdy nie pozna jej męża.

Jaka była Joana?

Halina Rohlender-Duda odpowiada bez wahania.

– Ona była dobra, kochana, oddałaby wszystko, by komuś pomóc! Była życzliwa, lubiana przez ludzi. Nigdy nie narzekała, nigdy nie marudziła! Nie umiała prosić o pomoc, zawsze mówiła: dam radę, dam radę… Miała w sobie taką wewnętrzną siłę, była odważna i zaradna – podkreśla jej mama.

Dziewczyna miała też inne cechy charakteru, o których dziś pani Halina mówi z żalem.

– Niestety, była też zbyt ufna, zbyt uczciwa, za bardzo wierzyła w drugiego człowieka. Ja na to patrzyłam, akceptowałam, ale gdzieś w głębi duszy była obawa, by ktoś tego nie wykorzystał przeciwko niej, przeciwko mojemu aniołkowi – płacze kobieta.

Joana miała sprecyzowane plany na życie. Bardzo dobrze znała język angielski. Mimo że urodzona w Niemczech, nie lubiła tego języka. W szkole, jak wspomina mama i koleżanki, z angielskiego była najlepsza. Stąd wybór anglistyki jako studiów wydawał się naturalny. Joana marzyła o nauce na uniwersytecie.

Arek z Gdańska

– Poznali się w tym roku przez jakiś portal internetowy – opowiada Halina Rohlender-Duda. – Wcześniej Joana była w wieloletnim związku z Patrykiem z Bytowa, ale niestety, nie wyszło im. Tak to już w życiu się czasem układa… Poznała Arka, zaczęli korespondować, spotykać się. Córka go pokochała, podobno z wzajemnością.

Ona w Bytowie, on w Gdańsku, miłość na odległość – mimo tego związek rozwijał się.

– Odwiedzała go co drugi weekend w Gdańsku, on również przyjeżdżał do nas – wspomina kobieta. – Zabierał ją do teatru, kina, pokazywał jej Trójmiasto. Ona była z nim taka szczęśliwa… Przysyłała mi z tych randek piękne zdjęcia zachodu słońca na plaży, bardzo romantyczne, różne cudowne miejsca, w które on ją zabierał. Ufna, zakochana, wierzyła we wszystko, co mówił Arkadiusz.

Chłopak sprawiał na rodzinie Joany dobre wrażenie. Był oddany, uprzejmy, uczynny. Pracował, był stabilny finansowo, wynajmował mieszkanie w Gdańsku. Jednym słowem – ideał. – A przecież nie ma ludzi idealnych – uważa matka Joany. – Niemniej, tym nas kupił, tym, że zaprezentował się praktycznie jako człowiek bez wad – podkreśla.

Joana i Arek

Joana nie mogła znaleźć pracy w Bytowie. Mając chłopaka mieszkającego w Gdańsku i marząc o anglistyce na Uniwersytecie Gdańskim, podjęła odważną decyzję.

– Bo ona była odważna, była ambitna, nic jej nie przerażało – wspomina mama. – Przeprowadziła się do Gdańska krótko pod koniec października i znalazła pracę w logistyce. Pod koniec listopada dostała pierwszą wypłatę. Obiecywała mi, że dołoży mi z pensji do nowych okularów, bo te, co mam, już są za słabe. Taka właśnie była, myślała najpierw o innych, nie o sobie – płacze kobieta.

Wydawałoby się, że Joanie wszystko się dobrze układa. Praca, mieszkanie, chłopak, miłość, marzenia do spełnienia. Jednak na tym idealnym obrazie zaczęły powstawać rysy.

– Coś się zmieniło, gdy zamieszkali razem – opowiada pani Halina. – Joana sprawiała wrażenie osaczonej. Arek kontrolował każdy jej krok. Gdy spotkaliśmy się, mówiłam mu, że zazdrość jest okej, pod warunkiem, że nie jest nie wiadomo jak duża, że nie jest patologiczna. Nie patrzył mi wtedy w oczy…

Matka dziewczyny zrozumiała szybko, że gdy Joana wprowadziła się do Arka, chłopak przejął nad nią obsesyjną kontrolę.

– Często rozmawiałyśmy z córką na czacie przez kamerkę, porozumiewałyśmy się wzrokiem, widziałam, że coś tam jest nie tak. Joana nie mogła wszystkiego mówić, bo on był zawsze z nią. Zaczęłam się martwić, czułam, że nic dobrego z tego nie będzie. Matki wiedzą, mają szósty zmysł, po prostu – mówi pani Halina.

Wtedy też doszło do konfliktu między Joaną a jej starszą siostrą Emilią. Powód? Arek.

– Przyjechali do Bytowa na mecz, bo Arek był zapalonym kibicem – relacjonuje mama. – Poszli w trójkę z Emilią. Arek poszedł na sektor dla zadymiarzy, dziewczyny wraz z nim. Po wszystkim Joana miała do Emilii pretensje, że Emilia zazdrości jej Arka. To był jakiś absurd, przecież moją starszą córkę i tego chłopaka dzieliło 11, prawie 12 lat różnicy wieku!

Zarówno matka, jak i siostra zamordowanej uważają, że była to celowa manipulacja Arka, by skłócić siostry. – Joana przyznała potem w rozmowie ze mną, że faktycznie to bez sensu, żeby Emilia miała być zazdrosna o Arka – mówi pani Halina. – Ale może to był taki plan, żeby odciąć Joanę od rodziny, skonfliktować, sprawić, by była tylko dla niego? Nie wiem i pewnie nigdy się już nie dowiem, czy taka była jego motywacja.

Ostatnia niedziela, 12 grudnia

W sobotę, 11 grudnia, Joana i Arek poszli na mecz w Gdańsku. Ze wspomnień pani Haliny wynika, że oboje byli w dobrych nastrojach. Joana kilka dni wcześniej oddała samochód do naprawy w jednym z warsztatów. Szykowała auto na podróż z ukochanym do taty w Niemczech. Mieli jechać razem na kilka dni i szybko wrócić.

Co takiego stało się w niedzielę, 12 grudnia, że Joana diametralnie zmieniła zdanie i chciała jechać nie do Niemiec, a samotnie wrócić do mamy, do Bytowa? Pani Halina wspomina, że umawiała się z Joaną, by ta, jak zawsze, rano „zameldowała” się SMS-em, czy na mesendżerze – tak jak się umawiały od jej wyjazdu.

– Ubierałam choinkę, telefon milczał, więc wysłałam córce takie zaczepki w postaci choinki, najpierw nieubranej, a potem ubranej. I nic, dalej cisza – relacjonuje pani Joana.

Córka odezwała się dopiero po jakimś czasie. Zapewniła matkę, że wszystko w porządku, by się nie martwiła. Jednak dało się wyczuć jakąś nerwowość między słowami. W ciągu dnia napisała matce, że wraca do Bytowa do domu. Dla pani Haliny było to ostateczne potwierdzenie jej podejrzeń, że w związku córki źle się dzieje i dziewczyna ma dość toksycznej relacji.

– Nie zdążyła na autobus o 20, więc namawiałam ją, by wzięła taryfę, by wróciła do Bytowa nawet taksówką. Ale ona przerwała nasz czat. Zresztą, tego dnia ten kontakt był bardzo utrudniony, nie mogłyśmy sobie pogadać, bo on był cały czas z nią. Postanowiła jeszcze zostać w Gdańsku. Zapewniła mnie SMS-em, żebym się nie martwiła. Miałyśmy się zobaczyć w poniedziałek… – mówi pani Halina przełykając łzy.

Poniedziałek, 13 grudnia

Rano, w poniedziałek 13 grudnia Halina Rohlender-Duda odczytała w telefonie wiadomość od Agaty, przyjaciółki Joany. Dziewczyna prosiła o pilny kontakt.

– Natychmiast po odczytaniu wiadomości oddzwoniłam do niej – mówi pani Halina. – Agata przekazała mi, że był pożar, że Joana jest w bardzo ciężkim stanie. Wraz z sąsiadką od razu wsiadłyśmy w samochód i ruszyłyśmy do Gdańska. Ale było już za późno na wszystko. O 9 rano Joana odeszła…

Czy usiłowała kontaktować się z Arkiem?

– Nie – odpowiada mama dziewczyny. – Zablokowałam już wcześniej jego numer i w ogóle o nim nie myślałam. Jednak, gdy dowiedziałam się, że on też nie żyje, poczułam ogromny smutek i złość. Zadałam pytanie, dlaczego zabrał ją? Połączyłam bowiem od razu te rzeczy! Intuicja mi to podpowiadała, że w tym nie ma przypadku!

Z panią Haliną usiłowała skontaktować się rodzina Arka. Jednak kobieta nie jest gotowa na ten kontakt.

– Jeszcze nie teraz, jeszcze za wcześnie – mówi. – Niech emocje opadną, niech to wszystko się uspokoi. Kiedyś tak, ale nie teraz…

Czwartek, 16 grudnia

Tego dnia pogoda była słoneczna, temperatura na plusie. Pogrążona w żałobie matka przyjechała do Gdańska, by załatwiać formalności związane z zabraniem ciała córki do Bytowa.

– Mój plan dnia? Jednego z najtragiczniejszych, najgorszych dni w moim życiu? O 11 wizyta w prokuraturze, by uzyskać pozwolenie na zabranie ciała mojej córki, naszego ptaszka do domu. Potem wizyta w Zakładzie Medycyny Sądowej, gdzie pokazano mi moją córeczkę już po sekcji… Potem jeszcze Urząd Stanu Cywilnego, gdzie stawiłam się po akt zgonu, a na koniec jeszcze pojechałam zapalić znicz pod kamienicę, w której zginęła Joana. W najgorszych koszmarach nie wyobrażałam sobie, że ten czwartek wypełnią mi takie wydarzenia – płacze kobieta.

Sobota, 18 grudnia

Tego dnia odbędzie się pogrzeb Joany w Bytowie. W sieci wrze – koleżanki i koledzy Joany szykują się na uroczystość. Wiele osób przyjedzie również z Gdańska. Przed południem Joana spocznie na miejscowym cmentarzu.

– Wiem, że Joana by nie chciała, żebym zastygła w rozpaczy, zamarła, rozpamiętywała, co się stało – płacze pani Halina. – Wiem, że moja córeczka od teraz jest przy mnie, przy swojej siostrze Emilii cały czas. Że nad nami czuwa. Ale, o Boże, jak to boli, jak to bardzo boli, jaka to jest rozpacz… Nie ma słów, by ją opisać! Tak się mówi, że śmierć to początek innego życia, że kiedyś tam spotkamy się wszyscy razem, ale tu, na ziemi, ja tu zostałam z Emilią i naszą rozpaczą! Człowiek by pojechał gdzieś do lasu, by to wykrzyczeć, wyrzucić z siebie, ale wiem, że wraz z jej odejściem jakaś część nas, najbliższych Joany, też odeszła. Nic już nie będzie takie samo. Nic. Nigdy.

Msza pogrzebowa rozpocznie się o godzinie 10 w kościele Filipa Neri w Bytowie.

Rodzina prosi, aby każdy, kto przyjdzie na pogrzeb, przyniósł ze sobą symboliczną białą różę. Na cmentarzu odbędzie się także zbiórka pieniędzy na schronisko dla zwierząt w Przyborzycach.

Źródło: fakt.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close