Młoda mieszkanka Międzyrzeca Podlaskiego (woj. lubelskie) wydarzeń sprzed kilku dni nie zapomni do końca życia. Będąca w 7. miesiącu ciąży kobieta poczuła, że zaczyna rodzić. Bliscy natychmiast zawieźli ją do miejscowego szpitala. Niestety, nie dostała tam pomocy. Okazało się bowiem, że dyżurny ginekolog zniknął i nikt nie wie, gdzie jest. Konieczne było przetransportowanie rodzącej do odległej o 30 km innej placówki.
Ciężarna pojawiła się w szpitalu w ostatni czwartek marca, zaraz potem, jak poczuła pierwsze bóle porodowe. Ale spodziewanej pomocy nie dostała. A wszystko przez doktora Andrzeja B., który mimo że był na dyżurze, przepadł jak kamień w wodę. Czas uciekał a ginekologa nie było. Pozostały na oddziale personel zdecydował więc o przetransportowaniu kobiety do Białej Podlaskiej. Kobieta została umieszczona w karetce i pojechała na sygnale 30 kilometrów. Na szczęście udało się dojechać na czas i dziecko przyszło na świat bez komplikacji.
– To nieprzyjemna sprawa. Taka sytuacja nie powinna się zdarzyć. Czekam na pisemne wyjaśnienia od lekarza. Od ich treści będzie zależało, jakie konsekwencje zostaną wobec niego wyciągnięte – mówi dla Fakt24.pl Wiesław Zaniewicz, dyrektor szpitala w Międzyrzecu Podlaskim.
Cała sprawa to duży cios dla międzyrzeckiej placówki. Od pewnego czasu, z powodu małej liczby porodów głośno mówi się o likwidacji oddziału ginekologiczno-położniczego. A to, co się stało, na pewno nie będzie argumentem za utrzymaniem porodówki.
Źródło: fakt.pl