– Przyjaciel? Kolega? On zamiast do domu, zaprowadził moją córkę na szafot – mówił w emocjonującej mowie końcowej w poznańskim sądzie, Andrzej Tylman, ojciec zmarłej w tajemniczych okolicznościach Ewy (†26 l.). Na ławie oskarżonych ponownie siedzi jej kolega Adam Z., z którym spędziła czas tuż przed śmiercią.
W czwartek sąd zakończył drugi proces Adama Z., oskarżonego o zabójstwo Ewy Tylman. Strony wygłosiły mowy końcowe. Wszyscy przemawiający usiłowali przekonać sąd do własnej wersji wydarzeń. Najbardziej uwagę przykuła wypowiedź ojca zmarłej kobiety, który nie krył emocji i wręcz błagał sąd o to, by wydając wyrok, wziął pod uwagę jego słowa.
Tajemnicza śmierć Ewy Tylman
Sprawa śmierci Ewy Tylman jest wyjątkowo tajemnicza. Wiele wskazuje na to, że nigdy może nie uda się definitywnie ustalić, jak kobieta zginęła. – Jest jedna osoba, która wie wszystko. To oskarżony Adam Z. Ale on uparcie milczy – mówi Andrzej Tylman. Jego córka zaginęła w listopadową noc 2015 roku. Wracała z Adamem Z. z imprezy firmowej. Oboje byli wyraźnie pod wpływem alkoholu. Ich drogę nagrały kamery monitoringu w różnych punktach Poznania. Niestety, w feralnym miejscu, kamer nie ma. Nie wiadomo, co więc stało się w ciągu niespełna 6 minut, gdy na wysokości mostu Rocha nad Wartą Ewa i Adam znikają z pola widzenia. Na kolejnych nagraniach jest już sam mężczyzna.
Rodzina zgłosiła zaginięcie Ewy. Poszukiwania na szeroką skalę nie przyniosły rezultatów. Tymczasem sprawa zrobiła się bardzo głośna. – Branżowy portal informuje, że od lat nie było w Polsce kryminalnej sprawy, która budziłaby takie zainteresowanie opinii publicznej. Wystarczy powiedzieć, że w 2016 roku fraza „Ewa Tylman” była na trzecim miejscu wśród najczęściej wpisywanych w wyszukiwarce internetowej Google – mówił podczas mowy końcowej pełnomocnik rodziny Tylman, mec. Mariusz Paplaczyk.
Ewa Tylman została zabita czy był to wypadek?
Kilka miesięcy po zaginięciu, w lipcu 2016 roku ciało Ewy zostało wyłowione z Warty w Czerwonaku. Głównym podejrzanym dla śledczych stał się jej kolega – Adam Z. Mimo słabego materiału dowodowego prokuratura oskarżyła mężczyznę o zabójstwo. Miał się do niego przyznać w nieprotokołowanej rozmowie z trójką policjantów. Nigdy potem jednak tego nie powtórzył. Wielokrotnie zmieniał też zeznania. Najbardziej prawdopodobna wersja mówi o sprzeczce Ewy z Adamem nad rzeką, której finał okazał się tragiczny. Ostatecznie sąd pierwszej instancji oskarżonego uniewinnił. Na początku 2020 swój wyrok wydał natomiast Sąd Apelacyjny w Poznaniu i zwrócił sprawę do ponownego rozpatrzenia. Sędziowie uznali, że nie ma dowodów na zabójstwo, ale można mówić o nieudzieleniu pomocy. Sprawa trafiła więc ponownie do sądu okręgowego, gdzie w czwartek została zamknięta.
Prokuratura obstaje przy zabójstwie Ewy Tylman
Śledczy wciąż obstają przy zabójstwie z zamiarem ewentualnym. Oznacza to, że oskarżony ich zdaniem nie planował zabójstwa, ale godził się z tym, że jego zachowanie może się skończyć śmiercią Ewy Tylman. – Po upadku była ona nieprzytomna, a woda w rzece była bardzo zimna. Adam Z. nie chciał by nastąpiła jej śmierć, ale też nie chciał, by nie nastąpiła. Był obojętny. Motywem jego działania był strach przed konsekwencjami – przekonywała w mowie końcowej prok. Magdalena Jarecka. I dodawała: Najbardziej wiarygodne są pierwsze zeznania oskarżonego. Natomiast późniejsze to już próba uniknięcia kary. Z. zasłania się niepamięcią, ale doskonale pamięta szczegóły sprzed dojścia nad rzekę. Ta dobra pamięć kończy się z chwilą dojścia do mostu.
Prok. Jarecka przekonywała, że sąd powinien wziąć pod uwagę zeznania trójki policjantów, którym Adam Z. miał się przyznać do winy. Podkreśliła, że materiał dowodowy wskazuje, że jedyne logiczne wytłumaczenie tego, co się stało nad Wartą, to to o zabójstwie z zamiarem ewentualnym. Wnioskowała o karę 15 lat więzienia.
Ojciec chce wiedzieć, jak zginęła Ewa
Mec. Mariusz Paplaczyk podkreślał natomiast w swojej mowie, że ojciec Ewy Tylman mimo że od jej śmierci minęło już blisko 7 lat nie wie, co się stało z jego córką. – On wciąż pozostaje z tym pytaniem – mówił. A drugi przedstawiciel rodziny Ewy, mec. Wojciech Wiza argumentował: Wyrok, jaki by nie zapadł, nie odwróci już tego, co się stało, ale może przywrócić rodzinie wiarę w wymiar sprawiedliwości.
Najbardziej emocjonalnym fragmentem czwartkowej rozprawy była jednak mowa Andrzeja Tylmana. – Po 6 latach staje przed wami jako ojciec. Przyjeżdżałem tu nie po to, by wysłuchiwać zeznań świadków, tylko by dowiedzieć się prawdy. Moja rodzina nadal się jej nie dowiedziała. Mam ogromny żal do organów ścigania, że mając nagrania Ewy i Adama Z. nie zatrzymała go od razu, tylko po tygodniu. To był ogromny błąd – mówił. Prosił, by przy wydawaniu wyroku sąd wziął pod uwagę jego słowa. – On wie wszystko. Nie przyjeżdża nawet na rozprawy. Kolega? Przyjaciel? On poprowadził moje dziecko na szafot zamiast do domu. Mam prawo tak powiedzieć. Sześć lat nie mam dziecka i nie wiem, co się stało. Ogromnie się zawiodłem. Jak ja mam się czuć? Proszę sąd, by wziął pod uwagę, że prawo nie jest dla przestępców, tylko pokrzywdzonych – przekonywał.
Obrońca chce uniewinnienia Adama Z.
Zupełnie inaczej sprawę widzi obrońca Adama Z., mec. Ireneusz Adamczak. W mowie końcowej przekonywał on sąd, że nie ma dowodów na to, że jego klient zabił Ewę Tylman. – Ja mu wierzę. Pomagam mu wrócić do życia, bo cała ta sytuacja go wyniszczyła. Wciąż jest zestresowany. Nie możemy mówić o zabójstwie, bo nie ma na nie żadnych dowodów – przekonywał sąd, wnosząc o uniewinnienie oskarżonego. Przytaczał opinie biegłych po badaniu ubrań Adama Z. Nie wykazały one obecności żadnych organizmów, charakterystycznych dla rzeki Warty i jej otoczenia. – Było zimno, a ziemia była zamarznięta. Ta opinia jest więc bez znaczenia – ripostował mec. Wojciech Wiza.
Adam Z. nie zabrał głosu, bo go nie było. Podczas procesu nie przyznał się do winy.
Jaki wyrok dla Adama Z.?
Sąd wyda wyrok w poniedziałek 9 maja. Najbardziej prawdopodobne wydaje się skazanie Adama Z. za nieudzielenie pomocy. Może jednak sąd zaskoczy i uzna argumenty oskarżenia i oskarżycieli posiłkowych lub, co też możliwe, całkowicie uniewinni oskarżonego. – Nikt nie wymagał od Adama Z. bohaterstwa i wskakiwania do wody. Mógł po prostu zadzwonić po pomoc, a on zadzwonił do swojego partnera i powiedział mu: eh, kotek, zgubiłem się – argumentował mec. Paplaczyk. Jego zdaniem to wszystko wskazuje na to, że oskarżony z premedytacją zostawił Ewę w rzece. Tym bardziej, że potem zeznawał, że przeszedł kurs pomocy. Gdyby więc chciał, mógłby pomóc koleżance. Niestety, musimy liczyć się z tym, że ta jedna z najgłośniejszych w Polsce spraw kryminalnych, nigdy nie zostanie do końca wyjaśniona. Tylko jedna osoba bowiem zna prawdę – Adam Z.
Źródło: fakt.pl