Polska

Był ranny w Powstaniu Warszawskim. Tylko nam zdradza jego kulisy i tajemnice

Były kapral podchorąży Wacław Gluth-Nowowiejski (93 l.) walczył w Powstaniu Warszawskim. 14 września „Wacek” został postrzelony w ramię i głowę. Potem ukrywał się w pokoiku w suterenie przy nieistniejącej już ul. Warszawskiej 6. W listopadzie przypadkiem odnalazła go kobieta, która zajrzała w poszukiwaniu jedzenia. Poprosiła o pomoc swojego męża, a potem odwieźli powstańca do jednego z warszawskich szpitali, gdzie zajęli się nim lekarze. Mimo upływu lat nigdy nie zapomniał tamtych dramatycznych chwil. – Cud się zdarzył, ponieważ lekarze chcieli od razu obciąć rękę. Rozpłakałem się, nie chciałem się zgodzić. Potem odnalazłem matkę i to ona odwiozła mnie do rodziny do Krakowa. Miała komitywę z prof. Adamem Grucą. Wyczyścił mi ranę, złamał rękę i złożył ją ponownie. Potem półtora roku później w Warszawie mi ją naprawił – mówi nam Wacław Gluth-Nowowiejski. Poza tym tylko nam mówi o początkach Powstania Warszawskiego, swoich nadziejach i rozczarowaniach.

Był ranny w Powstaniu Warszawskim. Tylko nam zdradza jego kulisy i tajemnice

Wacław Gluth-Nowowiejski

Już pierwszego sierpnia 1944 roku przed wybiciem godziną „W”, która formalnie rozpoczęła Powstanie Warszawskie, Wacław Gluth-Nowowiejski zorientował się, że nie mają czym walczyć z Niemcami. Brak broni dotyczył nie tylko sił zbrojnych na warszawskim Żoliborzu. – Pierwsze strzały usłyszałem już ok. godz. 13. Natychmiast udaliśmy się do kryjówki, gdzie schowano broń dla mnie i dla moich towarzyszy. Po dotarciu na miejsce zorientowaliśmy się, że ktoś musiał Niemcom podać namiary na nią, bo nic w niej nie było. Skradziono nam pistolet maszynowy i kilka karabinów. Poza tym każdy miał dostać po 3-4 granaty. Nasz dowódca miał przy sobie pistolet wielostrzałowy i to było wszystko. I jak my mogliśmy się czuć? Fatalnie! I tak nieuzbrojeni musieliśmy podjąć walkę z Niemcami, którzy byli świetnie uzbrojeni – opowiada nam Wacław Gluth-Nowowiejski.

Był ranny w Powstaniu Warszawskim. Tylko nam zdradza jego kulisy i tajemnice

Jak zapewnia 93-letni były kapral podchorąży, w chwili wybuchu Powstania Warszawskiego na Żoliborzu, Niemcy byli doskonale przygotowani i tylko czekali na atak. – Nie było elementu zaskoczenia. A jeszcze przed wybuchem Powstania byłem na specjalnych szkoleniach, gdzie punkt po punkcie pokazywano nam plan, który mieliśmy realizować. Godzinę po godzinie mieliśmy zdobywać kolejne cele i szybko zdobywać kolejne miejsca w Warszawie. Byłem tą symulacją podbudowany. 1 sierpnia zrozumiałem jednak, że w praktyce tego planu nie uda nam się zrealizować. Gwoździem do trumny był rozkaz organizatorów Powstania, by w związku z nieudanym uderzeniem na Żoliborzu, wszystkie oddziały miały przenieść się do Puszczy Kampinoskiej. To była straszna wiadomość. Potem tłumaczono nam, że to dla naszego dobra. Że przecież powstanie się nie kończy. My jednak pamiętaliśmy, że 1 sierpnia to miał być dzień, w którym mieliśmy odnieść triumf – dodaje nam Gluth-Nowowiejski.

Decyzja o wycofaniu się z Warszawy

Oddziały, które rozpoczęły walkę na Żoliborzu, przeniosły się na noc z 1 na 2 sierpnia do jednej z wsi w Puszczy Kampinoskiej. Tam młodzi powstańcy natknęli się na oddziały partyzantów. – Przyznaję, że w kolejnych dniach sierpnia już było lepiej. Odzyskaliśmy wiarę w zwycięstwo również dlatego, że pojawiło się więcej sztuk broni, a nawet karabin przeciwczołgowy. Gdy do nas dotarł, tego dnia starliśmy się z Niemcami. Pierwszą walkę z nimi wygraliśmy. Niemcy się cofnęli kompletnie zaskoczeni – opowiada 93-letni uczestnik Powstania Warszawskiego. – Od 3 sierpnia mieliśmy też kwaterę główną Powstania, która znajdowała się na placu Wilsona. Dowodził nami rotmistrz Adam Rzeszotarski, który był dowódcą zgrupowania „Żmija”.

Przełom nastąpił 21 sierpnia. Powstańcy próbowali odbić z rąk okupanta Dworzec Gdański. Z fatalnym skutkiem. Starcie zakończyło się porażką powstańców. – To była akcja bez świadomości jej skutków. Nie miałem wielkich nadziei jej powodzenia. Nie tylko dlatego, że była noc i byłem już zmęczony. Problemem było też to, że nie miałem rozeznania, jakimi siłami dysponuje przeciwnik i czego się po nim spodziewać. Ostatecznie Niemcy zaatakowali nas z innej strony, niż się spodziewaliśmy. Wycofywaliśmy się, a Niemcy strzelali do nas ze wszystkiego, co mieli. Zginęło ok. 300 powstańców. To nas załamało – dodaje Wacław Gluth-Nowowiejski.

Był ranny w Powstaniu Warszawskim. Tylko nam zdradza jego kulisy i tajemnice

W trakcie walk Gluth-Nowowiejski stracił przyjaciela. – Mój przyjaciel strasznie się załamał. W pewnym momencie wstał i zaczął iść w stronę pozycji, które zajmowali Niemcy. Było mu już wszystko jedno. Krzyknąłem za nim: „Bogdan, padnij”, ale on mnie już nie słuchał. Odwrócił się i powiedział, że ma już tego dość, bo i tak zginie. Nagle usłyszałem kilka strzałów i on padł, jak rażony gromem. Zginął na miejscu – opowiada nam Wacław Gluth-Nowowiejski.

Mieli czas, by odsapnąć

Mijały kolejne tygodnie na Żoliborzu i rany się powoli zabliźniały. Zdarzały się jakieś pojedyncze starcia, ale nie było żadnej poważniejszej akcji zbrojnej. Powstańcy mieli czas, by chwilę odsapnąć. Po kilku dniach w młodych powstańcach odrodziła się wiara w ostateczne zwycięstwo. – We wrześniu wiedzieliśmy już, że Pragę częściowo zajęli Sowieci z Polakami. Wiedzieliśmy, że lada moment uderzą. Cieszyliśmy się. Potem jednak pojawiły się wątpliwości. W związku z tym zdecydowano, że w okolicach AWF-u zostanie wysłany odział zwiadowczy i zrobi tam rozpoznanie. Stanąłem na jego czele. Naszym zadaniem było czekać i zorientować się, co szykuje okupant. O wszystkim informując na bieżąco dowództwo Powstania Warszawskiego – ujawnia 93-letni uczestnik Powstania Warszawskiego.

Poważnie ranny

14 września Wacław Glut-Nowowiejski nie zdawał sobie sprawy, że tego dnia zakończy się jego udział w walkach z niemieckim okupantem. – Gdy już się rozłożyliśmy, zaczęto do nas strzelać. Niemcy doskonale wiedzieli, gdzie jesteśmy. Cały czas nas obserwowali. Zareagowałem błyskawicznie. Kazałem wszystkim się schować. Zorientowałem się, ze jeden z moich chłopaków został trafiony… Następna seria zrobiła nam jeszcze większą krzywdę. Zobaczyłem, jak jeden z żołnierzy stracił głowę. Uciekliśmy do domu przy ul. Rajszewskiej 14. Wtedy i ja dostałem. Być może straciłem przytomność. Gdy się ocknąłem byłem przekonany, że nie mam ręki. Tak zakończył się mój udział w Powstaniu Warszawskim – kończy Wacław Glut-Nowowiejski.

Wzruszająca opowieść Gluth-Nowowiejskiego

Wspomnienia Wacława Gluth-Nowowiejskiego zatytułowane „Nie umieraj do jutra” wydało wydawnictwo Marginesy. Po raz pierwszy książka ukazała się w latach 70., ale wówczas wyszła w okrojonej wersji. To dziesięć historii o warszawskich Robinsonach. Tak określano osoby, które mieszkały w gruzach po upadku Powstania Warszawskiego, mimo iż stolica praktycznie została przez Niemów zrównana z ziemią.

Wśród Robinsonów na kartach książki Gluth-Nowowiejskiego znalazły się historie, m.in.: słynnego piekarza Czesława Lubaszki († 67 l.), ocalałego z Gęsiówki Jakuba Wiśni, a także Danuty ps. Blondynka († 94 l.). Opowieść pt. „Jesień na Marymoncie” to w części autobiografia.

Wybuch i upadek Powstania Warszawskiego

Powstanie Warszawskie wybuchło 1 sierpnia 1944 roku i trwało do 3 października 1944 roku. Dowództwo AK planowało wyzwolenie stolicy własnymi siłami militarnymi jeszcze przed wkroczeniem Armii Czerwonej. W trakcie walk zginęło ok. 16 tys. powstańców, 20 tys. zostało rannych, 15 tys. Niemcy wzięli do niewoli. Oprócz tego należy wspomnieć, że zginęło też od 150 tys. do 200 tys. cywilnych mieszkańców stolicy. Natomiast sama Warszawa została przez okupanta zrównana z ziemią.

1

Był ranny w Powstaniu Warszawskim. Tylko nam zdradza jego kulisy i tajemnice
Wacław Gluth-Nowowiejski miał 18 lat, gdy walczył z niemieckim okupantem

2

Był ranny w Powstaniu Warszawskim. Tylko nam zdradza jego kulisy i tajemnice
Wacław Gluth-Nowowiejski został ranny 14 września 1944 roku

Źródło: fakt.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close